Sylvania cz. XXIX – Sex i Violence

Tym razem tytuł to inspiracja ze strony Mara, a pośrednio zrzynka z Exploited :).

Gracze:

Madzia – Maja, kotołak, zwiadowca.

Jaro – Volker Tillmans, ex-nowicjusz Morra, ex-członek straży świątynnej, a obecnie uciekinier zapewne ścigany listem gończym.

Kamil – Konrad Teub, czarodziej-kombinator, żywe wsparcie ogniowe.

Maro – Thorgrim Thorgrimsson – mężny, tajemniczy i dość archaiczny wojownik krasnoludzki z Gór Krańca Świata.

Nieobecni na sesji:

Atka – Blanca Lucia de Riviera Martinez, estalijska blond piękność, ni to szlachcianka, ni awanturniczka; siostra Jose Antonia.

Damian – Jose Antonio de Riviera Martinez, brat Blanki, nieostrożny, estalijski awanturnik, magnes na problemy.

Pablo – Logan, krasnoludzki kowal runów z Gór Krańca Świata.

W wyniku dość mocnego osłabienia ekipa składała się, jak widać powyżej, z ledwie czterech postaci, to z pewnością rzutowało na dwa początkowe wydarzenia

Tak mogła wyglądać piękna wioska Güte

Po pierwsze drużyna zdecydowała się jednak nie tykać imć hrabiego Esterhada von Drakena (znaczy się poznanego pod koniec poprzedniej sesji wąpierza), po drugie wciąż głównym celem miał być skryty pośród Splątanego Lasu Stachelschlosse (Zamek Cierni), gdzie miał się znajdować jeden z Mieczy Vaylanda. Ostatecznie zdanie Konrada i bodaj Mai przeważyło, toteż drużyna ominęła szerokim łukiem ponurą wieżę i czarny namiot oraz skierowała się w stronę Sigisoary. Noc spędzili na otwartym stepie, chroniąc się przed chłodem, pod cienkimi kocami.

Gadka o higienie nr 1. Wszyscy nabijają się, że Volker się nie myje.

Volker (dumnie): Jestem człowiekiem i jeśli nie muszę, to się nie myję!

ThorgrimL Jestem krasnoludem. Nie muszę, więc się nie myję!

Gadka o higienie nr 2. Tematem jest wciąż Volker, któremu wyjątkowo cuchnie spod zbroi:

Maja: Kiedyś ty się kąpał?!

Konrad: W wodach płodowych.

Thorgrim: I wtedy ostatni raz łono widział.

Wioska, w której spędzili ok. dwu miesięcy wcześniej kilka dni, z której ruszyli na Mroczne Wrzosowisko, by zdjąć klątwę z miasta Fucuresti, zgodnie z plotkami zasłyszanymi wcześniej spłonęła. Z kilkunastu ziemianek ją tworzących pozostały ruiny i zgliszcza. Ocalał tylko wielki barak z dyli, w którym mieszkańcy Sigisoary zwykli się zbierać na narady lub chronić przed zagrożeniem. Mieszkańcy prawdopodobnie zostali wymordowani. BG liczyli na to, że w wioskowych ruinach znajdą spokojną przystań, jednak na próżno. Ledwo jednak zbliżyli się do Sigisoary, z baraku wylegli uzbrojeni ludzie. Okazało się, że wioska już stała się czyimś schronieniem – bandy banitów, których dowódca szczęśliwie okazał się osobą poniekąd honorową, a na pewno pragmatyczną. Zażądał od BG po 10 ZK za przejazd. Mimo iż niektórzy (oczywiście Thorgrim) byli przeciw zapłacie bandytom, to ostatecznie Maja wysupłała pieniądze i banici odczepili się od BG, którzy powlekli w nieciekawych humorach się w stronę Templi – rzeki oddzielającej Mroczne Wrzosowisko od Splątanego Lasu.

Po krótkiej naradzie nad tym, czy przebijać się przez bagna, czy ruszyć wzdłuż rzeki w stronę Teufelheim, wybrano drugą opcję. Podczas wędrówki BG dostrzegli nad brzegiem ponurej Templi grupę chłopów, którzy za pomocą sieci „uzbrojonej” w kilkanaście ciężki haków przeczesywali dno rzeczne. Na widok  BG dwu chłopów wycelowało wielką wałową kuszę, kilku innych przygotowało pałki tudzież oszczepy. Bohaterowie nie byli jednak agresywni. Przyjaźnie porozmawiali z chłopami, a konkretnie ich przywódcą, niejakim Guntherem. Okazało się, że chłopi są mieszkańcami pobliskiej wioski Teufelheim, że opuścili rodzinną osadę, gdyż borykają się z nie lada problemem. tak oto bohaterowie, miast kupić od chłopów niewielką łódź przycumowaną do brzegu i przepłynąć na drugą stronę rzeki, zdecydowali się pomóc mieszkańcom Teufelheim.

Wioska od dłuższego czasu borykała się z nie lada problemem. Ginęło bydło z łąk, ginęły też dzieciaki. Jedną z wioskowych bab coś zeżarło w rzece, tak że jeno głowa została. Wedle Gunthera to zła istota, zapomniany bóg z sylvańskich legend zwany „Altehund” lub „Schrecklich Vater”. Ów pradawny demon, którego elfy nazywały „Paszczą Bez Dna”, najprawdopodobniej zalągł się w Templi.

Po drodze do Teufelheim Gunther i BG dostrzegli dym unoszący się ponad lasem. Jak się okazało w pobliskim zagajniku, nieopodal świętego drzewa poświęconego któremuś z sylvańskich bóstw patronackich cztery orki rozpaliły ognisko i oddały się miłemu nieróbstwu. Rzecz jasna bohaterowie nie przepuścili takiej okazji. Volker i Thorgrim stworzyli grupę uderzeniową, Konrad przygotował składniki do czarów, a Maja wyprosiła od Gunthera wielką kuszę wałową (wedle Gunthera ich Świętą Kuszę znalezioną dawno temu w Splątanym Lesie). Walka była dość krótka, choć nie bez nieprzyjemnych niespodzianek, kiedy Maja (snajper drużynowy) odpaliła z wałowej kuszy wprost w rękę Volkera. Mimo to kombinacja trzech wojowników i magicznego wsparcia pozwoliła bohaterom szybko uporać się z wrogiem. Mało tego wzięto żywcem dwa orki, które spełniły niezwykle ważną rolą w polowaniu na demona nękającego wioskę.

Konrad pociesza Volkera po tym, jak Maja trafiła go z wałowej kuszy w rękę.

Konrad: Potraktuj to jak czar „Przywołanie broni”. Myślisz i już masz włócznię w ręce.

W wiosce Teufelheim. Volker zdjął zbroję, by pozwolić się uleczyć po feralnym postrzale z wałowej kuszy:

Gadka o higienie nr 3:

MG: Zdjął płyty, zdjął kolczą, teraz zeszła przeszywanica i widzicie jak jakieś robactwo się na nim rozbiega.

Maja (imitując robactwo): Jestem wolny! Wolny!!!

Thorgrim: Hej, inwentarz ci spierdala!

Volker (z fochem): Zdejmij swoją!

W samej wiosce bohaterowie przespali noc, a rankiem zaczęli przygotowania do wypłoszenia „Altehunda”. Jednocześnie Konrad przez przypadek wypatrzył w wioskowej studni dziwną istotę, jak się okazało miejscowego, maleńkiego fauna-niemowę, którego mieszkańcy Teufelheim nazywali po prostu Kozą. Faun, pocieszny maluch, chętnie rozmawiał (na migi, pomekując sporadycznie), do czasu aż nie spił go Thorgrim doskonałą gruszkówką wyżebraną od Gunthera (swoją drogą wójta Teufelheim). Ów koziołek narysował patykiem na piasku „Altehunda”, a raczej koło z kilkoma odchodzącymi do wewnątrz kreskami. Wyglądało to niczym otwór gębowy pijawki etc. Czyżby „Schrecklich Vater” był jakimś robalem?

Rysunek fauna - paszcza z zębami?

MG (do Konrada): Nachylasz się nad studnią, gdy nagle widzisz brodatą twarz z niewielkimi rogami odbijającą się w lustrze wody.

Konrad: Kurwa! Ale zarosłem. Ale rogi?!

Faun narysował dziwną paszczękę demona, z zębami. Maja na tej podstawie próbuje dorysować resztę stwora.

Thorgrim: Dorysuj wokół kłaki, wtedy będzie wiadomo, co to jest.

Pierwszy dzień polowania nie był zbyt pomyślny. Bohaterowie zebrali się w miejscu, które chłopi nazywali Jamą bądź Jamkami, czyli głębiną położoną w rozlewisku Templi. Tam też BG spodziewali się znaleźć leże „Schrecklich Vatera”. Czym prędzej przywiązali jednego z orczych jeńców do długiej liny i opatrzyli (tegoż orka) solidnym, żelaznym hakiem, a potem wyrzucili na głębinę. Faktycznie po pewnym czasie orka coś porwało, zaczęło szarpać, woda się zaczerwieniła od krwi. Wokół biednego jeńca utworzył się gigantyczny wir, który ostatecznie wciągnął orka. BG szarpnęli za linę, licząc, iż hak utkwił gdzieś w trzewiach potwora. Po którymś szarpnięciu udało się wyrwać pokrwawiony i cuchnące żelastwo, „Altehund” jednak pozostał na dnie rzeki.

Maja planuje atak na „Altehunda”.

Maja: Wyceluję ze Świętej Kuszy…

Konrad: A my się rozbiegniemy.

Wściekli BG rozeszli się po okolicy, szukając czegoś, co pozwoliłoby przygotować lepszą pułapkę, wszak pozostał jeszcze jeden żywy ork :). Znaleźli m.in. (dzięki pomocy Gunthera) stary mechanizm (silną sprężynę) od jakiejś broni barobalistycznej (onagera czy innego ustrojstwa). Pordzewiały mechanizm oczyścili, złożyli i zamontowali na orku (tiaaaa :)). Opatrzyli przy tym hakami i stalowymi prętami. Koncepcja byłą tyleż prosta co okrutna, po połknięciu orka mechanizm miał się uruchomić i zakleszczyć w trzewiach demona.

Konrad (oglądając, jak Thorgrim zdejmuje zbroję): Wyglądasz w tej przeszywanicy jak Sigma i Pi.

Noc bohaterowie zdecydowali się spędzić w pobliżu Jamy, na brzegu rzeki, skrywszy się pierwej pośród zarośli. Nocą Volker podczas swojej warty dostrzegł, jak na rozlewisko wpływa przepiękna nereida. Nieodzownie naga, wilgotna, krągła. Ślicznota wylazła na wieli liść unoszący się na powierzchni wody i zaczęła prężyć swe nagie ciało. Volker oddal się kontemplacji, wreszcie obudził pozostałych. Wszyscy, rzecz jasna poza zdegustowaną Mają, wlepili gały w pięknotkę. I to niejedną, bo do pierwszej nereidy, dołączyły kolejne. Każda z nich odpowiednio, nęcąca, piękna. Dość rzec, że Konrad po prostu wylazł z krzewów, zakrzyknął wesoło „Juhuuu!! A podejdźcie do mnie dzieweczki” i pognał w stronę brzegu. „Dzieweczki” zeskoczyły do wody, wstydliwie kryjąc swe wdzięki. Jednocześnie ciekawie spoglądały na Konrada, wabiąc go uśmiechem typu „Drap mnie – Gryź mnie – Zostaw ślady”. Kondzio stanął na brzegu, a wtedy najbliższa z nereid rzuciła się na niego. W locie zniknęła iluzja i okazało się, że to mięsista macka, która błyskawicznie owinęła się wokół pasa drużynowego magika. Wyjaśniło się, że rysunek fauna przedstawiał nie paszczę z zębami, lecz właśnie mackami.

Konrad zaczął wrzeszczeć, panikować, macka ściągnęła go na środek rozlewiska. Pozostałem nereidy-macki wychynęły z wody i, falując, zaczęły wić się i uderzać o taflę rzeki. Wokół Konrada pojawił się wir, który zaczął obracać przerażonym czarodziejem.

Tymczasem Volker i Throgrim chwycili orka z zamocowaną pułapką i wrzucili go do rzeki, Maja strzeliła ze Świętej Kuszy i… tym razem trafiła Konrada :). A potem odpaliła do jednej z macek z garłacza, kalecząc ją dotkliwie. Stwór wył, huczał, bił mackami w wodę, bohaterowie ryczeli, Konrad piszczał, ziemia się trzęsła, a wszyscy bogowie Starego Świata pewnie zastanawiali się, kto taki rwetes czyni. Konrad wreszcie odsupłał spodnie i nagi od pasa w dół, wyśliznął się z oplotów „Altehunda”. Maja haratała stwora mieczem, stwór wchłonął orka, na co tylko Volker i Thorgrim czekali. Tym razem, pomni siły demona, nie ciągnęli sami łańcucha, do którego przymocowany był ork. Zrobiły to popędzone przez bohaterów woły. Demon poczuł potworny ból i wyłonił się z wody. Oczom bohaterów ukazała się ni to bezkształtna pijawka, ni to ślimak z paszczą o średnicy ok. 10 metrów okolonych kilkoma długimi mackami. Bestia, chcąc zmniejszyć ból, nie stawiała zanadto oporu, wręcz sunęła za wołami pędzonymi przez bohaterów. Łańcuch mimo to naprężył się, a z otworu gębowego trysnęły strugi krwi. Pradawny demon wyłonił się z rzeki niemal w całości. Mało tego po obu stronach Templi zaczęła pękać ziemia, a w szczelinach ukazało się mięsiste cielsko „Altehunda”. Choć BG zrozumieli i powagę sytuacji, i rozmiary demony, to nie zaprzestali walki. Konrad, wdrapał się na cielsko, zeskoczył na brzeg, wpierw paraliżując jedną z macek (ciekawe użycie czaru „zwiędnięcie broni” :), a potem waląc fajerbola za fajerbolem w pysk paskudztwa. Maja w tym czasie próbowała umknąć przed spadającym na nią cielskiem „Altehunda”. Na próżno, wpierw została poważnie ranna, a potem oberwała macką i po przeleceniu kilkunastu metrów wylądowała w wąwozie utworzonym przez demona, inkasując krytyka. Pod jej nogami wody Templi spadały setki metry w dół.

Konrad (po trafieniu z wałowej kuszy przez Maję, będąc w uścisku macek Altehunda): Pierdolę, teraz jestem dla niego jak iguana na patyku.

Throrgrim (słysząc opis wiru obracającego Konradem): „I madonny, i madonny…!”

Woły wbiegły między drzewa i tam się zatrzymały, wykorzystał to demon, który zawinął jedną z macek wokół łańcucha i wreszcie go zerwał, a potem jak nie pyszny, brocząc z dziesiątek ran, ze sparaliżowaną macką, licznymi poparzeniami, wielkim hakiem w żołądku, tryskając strugami cuchnącej krwi. Wpełzł do szczeliny, jęcząc, sycząc i drżąc. Za nim zaczęła z wolna zamykać się szczelina. Jeszcze na sam koniec BG dojrzeli kilkaset metrów poniżej niezwykle stare, liczące tysiące lat ruiny jakiegoś miasta. A potem zwały skał zamknęły się, kryjąc antyczne miasto i „Altehunda”. Wody Templi zaczęły się gromadzić w powstałej, wielkiej niecce, tworząc nowe jezioro.

Demon co prawda nie zginął, ale wedle jednego z elfich mędrców, który przybył do wioski, by uleczyć bohaterów, nie wróci przez wiele, wiele lat na powierzchnię.

BG wyleczyli rany. W tym czasie okazało się, ze Templa nagle stała się krystalicznie czysta, a roślinność wokół jakby odżyła. Tak jakby żyjący w głębinach demon był winny wyjałowieniu krainy. W wyniku epickiej walki powstał zresztą malowniczy wodospad, przy którym Konrad jednego z wieczorów dostrzegł nereidę. Znowu! Tym razem prawdziwą. Niezwykle płochliwa piękność nie dała się zbałamucić czarodziejowi, choć podarował jej jeden ze zdobycznych klejnotów, a jakiś czas potem kolejną z cennych błyskotek, to nereida nie pozwoliła mu się zbliżyć do siebie (przy czym klejnoty zabrała:). Wreszcie elfi myśliwy mieszkający w Teufelheim opowiedział Konradowi, iż w Splątanym Lesie znajduje się źródełko. Jeśli Kondzio się w nim wykąpie, to stanie się niezwykle atrakcyjny dla nereid właśnie.

Konrad (ścigając uciekającą nereidę): Jak nie chcesz po dobroci, to użyjemy „kradzieży rozumu” [czar pozbawiający ofiarę przytomności].

MG (jako elfi myśliwy): Konradzie, nereidy lubią klejnoty.

Konrad (który już się pozbył kilku błyskotek): Wiem, moje też, ale nie tak jak bym chciał.

Oczywiście Konrad zdołał namówić kompanów na leciutką zmianę kursu. Oczywiście przysporzyło to szereg problemów drużynie.

Źródełko faktycznie zostało znalezione, a Konrad się w nim wykąpał. Jednocześnie wszyscy BG dostrzegli nieopodal kryjącą się we mgle urokliwą wioskę. Stare, choć murowane chaty w stylu reiklandzkim, niewielka świątynka Taala, piękny młyn. Była to osada Güte (Dobroć), o której słyszeli jeszcze w Teufelheim. Ponoć wioska była niezmiernie bogata, a jej mieszkańcy szczęśliwi. Jak wiadomo, w Starym Świecie jest to wyjątkowo podejrzane. Mimo to BG przekroczyli granicę mgły i znaleźli się w wiosce. Bardzo dziwnej wiosce. Pięknej, przystrojonej girlandami kwiatów, pełnej uśmiechniętych mieszkańców żyjących w dobrobycie. W wiosce spichrze były pełne zboża, u pował chat wędziły się kiełbasy i mięsiwa, drzewa uginały się od owoców. Ale to nie koniec. W wiosce panowało lato, piękne, gorące, dostatnie, choć wszędzie poza wioską była już jesień.

Gadka o higienie nr 4

Konrad kąpie się w magicznej sadzawce.

Thorgrim: Co wy macie za paranoję z tym myciem? Pochorujecie się! Zobaczycie!

Maja: Ja się umyłam i schudłam 3 kilo! Dieta-cud.

Oto miejscowe dziewoje, hoże, zdrowe, w rozchełstanych koszulach z piskiem pognały do Konrada, otoczyły niczym idola, obsypały pocałunkami etc. Konrad przyjął ich awanse w pobliskiej stodole, zamieniając ją w swoją „The Love Boat” na kilka następnych godzin.

To, co spotkało Throgrima było jeszcze dziwniejsze. A raczej nie co, kto. W pewnej chwili wśród mieszkańców wioski dostrzegł Ferrdrimę – swoją ukochaną żonę, której nie widział od… (tu nie powiem, bo wyspoileruję innym tajemnicę postaci). Tak też Throgrim, choć nierozumiejący niczego, spędził kilka godzin na łące, rozmawiając ze swą dawno utraconą ukochaną.

Volker i Maja podążyli do centrum wioski, gdzie mieszkańcy szykowali się do nocnej celebry poświęconej Taalowi. Ustawiano stoły, szykowano żarcie, muzycy sprawdzali gęśle etc. Wówczas Maja dostrzegła, iż w Güte nie ma w ogóle dzieci, zaś Volker, wszedłszy na dach młyna, zobaczył, że pod każdą chatą widać jakby czarną obwódkę – popiół. Jakby zabudowania wioski wzniesiono bezpośrednio na pogorzeliskach. Bliższe oględziny wykazały, że warstw popiołu jest przynajmniej kilkanaście, jeśli nie więcej. Güte musiało po wielekroć płonąć!

Thorgrim bez pancerza i przeszywanicy. Wreszcie widać krasnoludzkie dziary.

MG: Widzicie tatuaż ukazujący kształtną krasnoludkę i podpis „Ferrdrima”. Pod spodem siedem imion, pewnie dzieci… Wiecie: Jubel, Bubel…

Maja: Drugi-Bubel, Znowu-Bubel, Noż-Kurde, Ostatni-Raz…

Thorgrim (zrezygnowany): Tu-Byłem-Listonosz…

Maja zaczęła rozpytywać ludzi. Wpierw o wioskę, potem o dzieci, a potem już o wszystko. Mieszkańcy zachowywali się jak we śnie, a kiedy poruszała temat dzieci, momentalnie zapominali, o co pytała.

Czas płynął nieubłaganie, zbliżał się wieczór, a wraz z nim nocne świętu ku czci Taala. BG (w tym i Konrad, który wreszcie uwolnił się od fanek) zaczęli rozumieć, że kiedy skończy się święto, wioska spłonie, a oni wraz z nią.

Thorgrim zaś zmagał się z przeszłością. W pewnej chwili zrozumiał, że jego żona lata temu już zginęła z rąk orków kierowanych przez wielkiego demona Chaosu, a teraz ma do czynienia z jej… no właśnie czym? Chcąc dać jej wieczny spokój krasnolud sięgnął po nóż i jednym gestem poderżnął Ferrdrimie gardło. Ta upadła, ale po chwili jej rany zasklepiły się, a ona powróciła do życia (nieżycia?)

Na krótko przed samym świętem trójce BG udało się znaleźć na centralnym placu wioskowym szczątki dzieci. Małe rozłupane czaszki, pogruchotane kości rąk i nóg. Dzieci zostały złożone na ofiarę przez dorosłych z wioski Mrocznym Potęgom!

Tego też dowiedział Thorgrim od swej żony, która z każdą kolejną godziną przebywania z ukochanym mężem, odzyskiwała pamięć.

Tak jak BG przewidywali uczta i zabawa na część Taala (czy na pewno jego?) skończyła się nagle. Dachy wszystkich domów nagle zapłonęły, a mieszkańcy zaczęli wyć z przerażenia. Część padłą na kolana i błagać Tzeentcha o wsparcie, wszak oddali mu swoje dzieci, więc dlaczego ich tak karze!? Z płonących chat, z płomieni zaczęły się rodzić małe, pokraczne demonki Pana Zmian i atakować mieszkańców. BG wraz z Ferrdrimą rzucili się do ucieczki, w  stronę świątyni Taala. Co ciekawe sama świątynia nie miała absolutnie żadnych symboli bóstw, a posąg wewnątrz był niestarannie wyrzeźbioną kukłą nieprzypominającą żadnego z bogów. Wokół panował zarówno chaos jak i Chaos. Demony rezały mieszkańców, pożoga paliła twarze bohaterów, ogień huczał. Thorgrim namalował przed wejściem do świątyni wielki symbol Grungniego i nagle płomienie spowijające dach chramu zaczęły przygasać. Volker, który podobnie jak reszta BG, dostrzegła w tym szaleństwie metodę, zaczął wewnątrz budynku na jednej ze ścian ryć symbol Morra – bramę. Tymczasem reszta BG stanęła do rozpaczliwej i nierównej wali z demonami Tzeentcha, które zapanowały w otaczającym BG piekle.

Walki nie będę opisywać. Zasada była jasna. Volker rył bramę, a kierujący nim gracz co rundę testował Siłę Woli, by symbol boga „ożył”. Co prawda postać Jara ma SW na 50 %, ale jak zwykle kości Jara rzucają nie mniej niż 75 :), toteż walka się przeciągała, Volker co i rusz dorysowywał coś do symbolu. Thorgrim toczył walkę z wielkim demonem (ewidentnie znajomym mu, krasnoludowi nawet się wymsknęły słowa: „Pół biedy, że mnie zabiłeś, ale zabiłeś też moją żonę!”), Maja osłaniała z innej strony Volkera, tłukąc się z kilkoma demonkami na raz, Konrad stał obok Volkera i umiejętnie swoimi czarami (świetne użycie czaru „zamknięcie” , czyli scalenie demonka ze ścianą świątyni:)) chronił ex-nowicjusza.

Volker (o dziewczynach z wioski, które obracał Konrad): Fuj. Przecież to nieumarłe…

MG: A jak Volker z ojcem-opatem to nie fuj?

Volker: On żywy.

MG: Ale nie ma zębów.

Volker (głupio uśmiechnięty): No właśnie!

Volkerowi po raz kolejny nie wychodzi test na wyrycie symbolu Morra (bramy)

MG: Chyba żeś podstawek do kolumn nie zrobił.

Maja: Miały być doryckie nie jońskie!

Thorgrim: Klamki nie zrobił.

Wreszcie symbol Morra zapłonął blaskiem, a BG wskoczyli weń. Znaleźli się poza mgłą, która z wolna się rozwiała, ukazując porośnięte zielskiem pogorzelisko jakiejś wioski.

Bg padli na ziemię, ranni i zmęczeni, a Konrad skwitował wszystko słowami: „To wszystko przez baby, mam ich na jakiś czas dosyć!” A potem wbił gały w nereidę, którą właśnie dostrzegł. Ślicznotka kiwnęła na niego palcem, a czarodziej uśmiechnął się i podszedł do niej.

Sesję zakończyliśmy. Do Zamku Cierni pewnikiem bohaterowie dotrą podczas kolejnej sesji.

Święta Kusza z Teufelheim - kusza wałowa. Bohater sesji. Dwa strzały oddane, oba w swoich :).

UWAGI:

1. Tym razem to ja miałem rzuty w stylu Jara. 7 razy nie wyszedł mi test na 50 % , pod rząd. Demon, mając WW 70, nie trafia 4 z pięciu ataków! 🙂 Kości (moje i Jara) zapewniły odpowiedni dramatyzm ostatniej walki.

2. Taaa, sesja pod znakiem gołych bab, gadek o higienie osobistej oraz obsesji na punkcie nereid.

3. Tym razem mam odczucia bardzo pozytywne. Ja się bawiłem świetnie. Głos mi co prawda padł, a kaszel męczył potem jak cholera, ale to wszystko przez nadmiar śmiechu.

4. Wspomniana kusza wałowa oczywiście okazała się magiczne. Jej bełty po prostu magicznie zakręcały :).

Komentarzy 19

  1. Ech, sesja pod kryptonimem „Sex und Violence” !!!!

    Fpytoza 100 %

  2. i znów fajne sesje mnie ominęła:(

  3. Teraz to klasyczny sandbox wyszedł. ;D

  4. Jak dobrze czasem mieć „wady” charakteru 😀
    Chyba z 2 stówy pedeków na sesji były 😀 😀

  5. Tak z ciekawości – ile Wam zajęła ta sesja?

    • Około 5 h grania bo pizzy nie było 😀 😀 😀

    • Dokładnie ok. 5 h. Dość mocno nafaszerowana wydarzeniami i działaniami była. Udało mi się wyrzucić wszelkie dłużyzny i niepotrzebne elementy. Końcówka w Gute mogła być zbyt szybka, ale to już kwestia odczuć graczy. Jak dla mnie było w sam raz dynamicznie.

      Pozdr

  6. W sesji nie brakowało emocji wiec końcowe przyspieszenie było oki.. Zwłaszcza ze egzorcyzmowanie Eshehagrt’a jakoś średnio szło 😀 😀

  7. Rysowanie też nie najszybciej szło co poniektórym… 😀
    Szkoda tylko, ze po dżdżownicy tak sobie krótko pobiegałam… 😦

    Proponuję dzień odpoczynku tutaj, bo mnie demonki nieźle zdążyły poharatać, kiedy ktoś się w Picassa bawił.

    • Ale jak klimaciarsko wyszło. Jarowi test się powiódł, kiedy Ty i Maro siedzieliście już na ciężkich ranach. Punkt kulminacyjny jak faza plateau w orgazmie 🙂

    • strasznie wycieńczające są te fazy. 😀

  8. 5h sandboxa i czyta się to jak strumień świadomości, który w sztywno zapisanym scenariuszu zająłby naście stron i trwał ze 2-3 sesje. 😉 Gratulacje, teksty jak zwykle boskie. 😉

    • A dzięki :). Strumień świadomości, bo pisałem późno i możliwe, że się język i styl rozłazi.

      A teksty fakt, boskie, choć widać było, ze wiosna przyszła i wszyscy tylko seksualizowali:)

  9. a do Eshahaha jeszcze wrócimy !

  10. Macie za poleganie na moich testach. Przecież uprzedzałem.

  11. zasadniczo można było zaszaleć 🙂
    a nastrój i wysokie morale było prawie jak w tej znanej piosence… 😉

Dodaj komentarz