Zaginiona ekspedycja 13 Wybawienie?

Tym, co stopniowo zaczęło dochodzić do na wpół zamarzniętych bohaterów, były odgłosy rozmowy, ciepło ogniska, zapach przygotowywanego jedzenia. Ktoś nacierał ich śniegiem, poił gorącą, bardzo słodką herbatą. Wybawienie przyszło dosłownie w ostatniej chwili – wszyscy czuli, że jedną nogą byli już w grobie. Pomoc przybyła dosłownie w ostatnim momencie.

* * *

Jeb! – pięść z sygnetem z dużą siłą wylądowała na twarzy Geralda. Zielony kamień wprawiony w złoto boleśnie rozorał obrzękniętą od mrozu twarz lekarza.

Cthulhu 041

Wszyscy trzej pozostali przy życiu członkowie wyprawy leżeli koło siebie na zmarzniętej ziemi, w sztywnych od mrozu dziurawych ubraniach, nakryci resztkami zabranych koców, częściowo przysypani śniegiem. Kilkanaście kroków dalej leżały zrobione przez Georga prowizoryczne nosze, na których udało się im przywlec sporo sprzętu, zanim całkiem opadli z sił i je puścili, nie mogąc ciągnąć dalej. Teraz te resztki dobytku leżały przegrzebane i porozrzucane po głębokim śniegu wokół. Na nosze ktoś rzucił niedbale całą broń bohaterów: oba karabiny i rewolwer. Obok noszy widać było porozrzucane papiery – notatki znalezione w domu Bigwooda i sporządzone przez członków wyprawy. Kartki namakały we śniegu, atrament rozmazywał się czyniąc tekst nieczytelnym…

Bliżej bohaterów paliło się ognisko, na którym gotowała się w kociołku herbata a obok niego stał muł o zmierzwionej, mokrej sierści. Inny muł, nie ten ich, który uciekł poprzedniej nocy… Swojego by poznali, tak jak poznawali obu przybyłych mężczyzn.

– Gdzie. Jest. Złoto. Pytam! – zaryczał posiadacz sygnetu i przymierzył się do kolejnego ciosu.

– Dużego niech pan szturchnie! On mi pyszczył. Że nawet za dwa dolce też nie. A ja z nim po dobroci chciałem! – drugi z mężczyzn, ewidentnie traper, zachęcał pierwszego do brutalnego aktu bezsensownej przemocy na Georgu. Miał przerzuconą przez plecy strzelbę a ręce metalowy kubek z herbatą, którą jeszcze przed chwilą poił bohaterów, przywracając ich do świadomości.

– Co jest do cholery? – powiedział pół szeptem George do Lany – Ci debile myślą, że szukaliśmy złota? – dodał jeszcze ciszej, by nikt poza nią tego nie słyszał – Tyle dobrego, że nas uratowali, jak to dobrze rozegramy to zabiorą nas może stąd. Dunn starał się ocenić sytuację. Powoli poruszał kończynami badając jak są związane i czy wszystko na sprawne i na swoim miejscu. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że nie jest związany! No tak… Sam na miejscu przybyłych też nie bawiłby się w wiązanie półtrupów… Czuł się obolały, wyczerpany i na wpół zamarznięty. Marzył tylko o tym, żeby odpocząć. Zasnąć i odpocząć. Nawet zasnąć na zawsze, byle odpocząć. A wiedział, że z całej trójki to właśnie on jest w najlepszym stanie…

– Stul pysk, jak cię nikt nie pyta. Zaraz ty będziesz miał okazję pogadać! – bohaterowie leżeli tak blisko siebie, że chociaż Ward nie słyszał, co George powiedział do Lany, to słyszał szeptanie.

Lana nieznacznym ruchem głowy odrzuciła spadający jej na pokryte bandażem oko pozlepiany kosmyk włosów. Zastanawiała się, jak zacząć rozmowę.

Jeb! Jeb! – kolejne ciosy wylądowały na twarzy Geralda. Lekarz miał w głowie plan, nawet kilka – czas był najwyższy, by je zacząć realizować, bo następny cios mógł go zabić. Obcy bił, jakby zapomniał, że ma przed sobą nie zdrowego, silnego mężczyznę, tylko wydarty śmierci strzęp człowieka.

Dunn patrząc, jak cios za ciosem lądują na twarzy coraz bardziej poturbowanego przyjaciela, poczuł wzbierającą w nim złość. Zimno gdzieś zniknęło, widział tylko swoich oprawców jak powoli rozmazywali się we mgle agresji… Poczuł jak paznokcie wpiły mu się skórę od zaciskania pięści. Wszystko stało się mniej ważne od tylko jednego. Zabić! Zabić ich! Ta myśl pulsowała mu jak zaklęcie w skroniach! Zabić!

tumblr_mh6tasnHy51rsjllso1_500

Wstał, trochę niezgrabnie, a krew pulsowała mu w skroniach jak wezbrana rzeka. Postąpił krok w stronę człowieka, który bił Geralda. W piersiach czuł jakby wulkan energii – serce chyba weszło w niesamowity rytm, bo miał wrażenie, że chce mu wyskoczyć w piersi. Zimno było wspomnieniem – teraz miał wrażenie, że za chwilę się wewnątrz zagotuje. Czuł, że jeszcze krok, dwa i będzie przy pierwszym z prześladowców. I zabije go. Zabije! Mgła agresji, przesłaniająca mu wzrok, przybrała najpierw różową, a potem czerwoną barwę… Jak krew…

Ward i nieznajomy drgnęli. Ward zaczął ściągać z pleców strzelbę a nieznajomy zrobił krok do tyłu, sięgając po wiszący po kowbojsku przy pasie rewolwer. Lana i Gerald zobaczyli, jak George idzie niepewnie do przodu, chwiejąc się na śliskim śniegu. Skórę miał bardzo czerwoną. Naraz z oczu i z nosa zaczęły mu cieknąć strużki krwi. Zachwiał się raz jeszcze i upadł ciężko, znacząc śnieg świeżą krwią, być może martwy.

Uwaga obu mężczyzn wróciła do przesłuchania.

– Chcesz złota? – Lana uniosła głowę. – ja wiem gdzie jest. Ale niestety macie pecha… A póki co, nie wiem, czy masz cos takiego…?

– Co? – nieznajomy zainteresował się i podszedł krok do Lany, wpatrując się, co też ma do pokazania.

– Najpierw muszę sprawdzić, co z Georgem…. Nic wam po nas martwych… a George wiedział najwięcej… Jak się Pan czuje Doktorze…?

Lana uniosła się nieznacznie unosząc ręce w górę.

– Można? – spytała ostrożnie wskazując na Dunna.

– Nie można. – ryknął Ward, który wydawał się sycić byciem panem życia i śmierci bohaterów. – Padł i zdechł, nie ma co oglądać. Mogliście od razu mówić, co znaleźliście, to by żył. A tak to zeżrą go robaki. Wiosną, jak odmarznie. A jak ty jednooka paniusiu nie zaczniesz zaraz mówić, to cię wyrucham i zastrzelę. Albo zastrzelę i wyrucham!

– Ward, spokojnie. Z damami trzeba grzecznie. Droga pani, uprzejmie proszę o wskazanie, co wasza ekspedycja znalazła. Złoża ropy? Złotonośne piaski? Zakopany skarb? Nie jestem głupi. Nie przyjeżdżacie tu umierać dla rysunków kamieni, coś innego was tu ciągnie. Co? Proponuję się pośpieszyć z odpowiedzią, zanim pani przyjacielowi coś strzeli do głowy – to mówiąc odciągnął kurek w rewolwerze i przystawił go do głowy Geralda. – I zanim Ward panią zastrzeli i wyrucha.

Gerald z żalem i rosnącą furią patrzył na niszczone notatki, owoc ich pracy i tylu poświęceń. W jego oczach napastnicy zmienili się w coś gorszego niż zwierzęta, w dzikie bestie, którym nie należy dawać pardonu ani mieć wobec nich skrupułów, w coś gorszego nawet od szkopów.

– To, że jesteście Panowie bardzo domyślni to już wiemy. Pytanie jak nas znaleźliście? – Lana utkwiła wzrok w nieznajomym – I bardzo proszę uważać na cenną głowę naszego pana Doktora. Te wiadomości, które w niej przechowuje są dla was bardzo cenne. W cenie złota. Szkoda by było, gdybyście dokonali tak wątpliwej transakcji jak zamiana złota na jego mózg na śniegu. A skoro już wiemy, że mamy do czynienia z  gentlemanem panem Wardem, to kim pan jest….?

– To ja tu jestem od sarkazmu, nie pani. Pani jest od wskazania PRAWDZIWEGO celu waszej wyprawy. To może bardzo ułatwić pani przeżycie w tych trudnych warunkach. No więc? Słucham, co mi pani opowie? – wciąż celował w głowę Geralda.

– Widzę, że jest Pan gentlemanem. Proszę odłożyć broń od skroni mego przyjaciela Doktora. Zbyt stary jest i zbyt bliski śmierci, żebyście Panowie mogli się go obawiać. A jeśli chodzi o cel wyprawy… Nikt poza Panem w tym zapyziałym Parkdale, nawet ten gamoniowaty szeryf, się nie zorientował, że coś tu nie gra. Nie mogę zdradzić, jaka Liga nas przysłała oraz gdzie ukryliśmy poszczególne mapy i klucze, mając nadzieję, że przeżyjemy i wrócimy tu niebawem…. Proszę odłożyć broń… – ostatnie zdanie Lana wypowiedziała, prosząco służalczym i jednocześnie bardzo kobiecym głosem i tylko Gerald wiedział że większość z tego co Skylight wmawiała nieznajomemu to bluff.

Lekarz, starając się opanować, czekał na właściwą okazję. Udawanie półprzytomnego wychodziło mu aż za dobrze, ciężkie obrażenia, utrata krwi i wychłodzenie organizmu powodowały, że Gerald sam już nie wiedział, gdzie jest granica między jego grą a rzeczywistym stanem, ale miał obawy, że wmawiając sobie grę oszukuje sam siebie. Wyczekiwana okazja nadarzyła się, kiedy zbir przyłożył mu do głowy rewolwer wykrzykując jakieś groźby. Gerald złapał go za nadgarstek i uderzeniem drugiej dłoni skierował lufę prosto w brzuch tamtego i jego własnym palcem nacisną dwa razy spust. Potem broń skierował w kierunku drugiego małpoluda, tego, który wrzeszczał na Lanę. Rozległy się kolejne strzały…

A przynajmniej tak to miało wyglądać w zamyśle. I może by wyglądało, gdyby lekarz nie był obecnie słaby jak dziecko i powolny, jak własna babcia. Chwycił rewolwer razem z ręką nieznajomego i szarpnął mocno. Rewolwer wystrzelił, ale pocisk nikogo nie trafił. Może i dobrze, bo kula uderzyła w śnieg niebezpiecznie blisko Lany.

Reakcją nieznajomego był rzęsisty śmiech. Obcy śmiał się głośno i szczerze a Gerald nagle poczuł wstyd, upokorzenie i złość, jak dziecko próbujące uderzyć rodzica, który mu to uniemożliwił. Nieznajomy śmiejąc się szarpnął ręką z rewolwerem, ale Gerald trzymał broń i rękę z całych sił, wczepiony jak pitbul ze szczękościskiem w ofiarę. Wtedy obcy zamierzył się druga pięścią i trafił lekarza w twarz, ale ten i tak nie puścił jego broni.

tumblr_mh9pi9tHJp1qdnsa8o1_500

Obcy przestał się śmiać. Szamotali się chwilę, ale w tym pojedynku młodości ze starością i pełni sił witalnych ze skrajnym wyczerpaniem rozstrzygnięcie mogło być tylko jedno. Odepchnięty kopniakiem Gerald odtoczył się do tyłu na śnieg. Od kopnięcia i uderzenia zaparło mu dech w piersiach. Na nic się zdało w tej sytuacji męstwo…

Nieznajomy znowu zaczął się śmiać. Wycelował rewolwer w leżącego lekarza i nacisnął spust trzy razy. Już pierwsza kula trafiła lekarza w szyję, trysnęła krew a wraz z wyciekającą krwią wyciekła z niego przytomność.

– Panie Emerson! Mieliśmy ich tylko postraszyć! Co pan zrobił!?

– Sam się na mnie rzucił, ha, ha, widziałeś. Jak jakieś dzikie zwierzę, ha, ha. Skąd w tym dziadzie taka odwaga i tyle chęci do walki? No nic, jakby się nie stawiali, to by byli żywi. Bez skarbów, ale żywi. A teraz, to już nie mamy wyjścia. – jego głos stał się poważny. Przeniósł lufę rewolweru z Wilsona-Burcha na Lanę.

– Co pan!? To… to… to… no nie wolno! Nie wolno panu, słyszy pan!? – Ward zrobił dwa kroki i zasłonił sobą Lanę.

Lana jak zahipnotyzowana patrzyła i dopiero po chwili do niej dotarło, co się właśnie przed chwilą stało. Wydarzenia rozgrywające się w ciągu kilku sekund, zwolniły jakby trwały całe tygodnie. Szamotanina Doktora z nieznajomym była jak oglądana w paryskim kinematografie… Dosłowność sceny była jednak przerażająca!

– Odsuń się idioto! – Alex Emerson popchnął Warda na śnieg i odsłonił tym samym linię strzału. – Teraz już nie mamy wyjścia. A ty gadaj, gdzie prawdziwe mapy? – wycelował w Lanę i widać było, że nie żartuje.

Tymczasem Lana spostrzegła dziwną rzecz. Śnieg wokół leżącego Dunna zaczynał topnieć…

– Żółtogłowy kos… – wychrypiała Lana. „Wybaczcie mi przyjaciele” pomyślała o wszystkich, którzy ją opuścili. Wszystkich? „Co u diabła z Georgem…?”  tylko przemknęło jej przez myśl „Nieważne, muszę działać… Wybaczcie…”

– Sprytne, bardzo dobra robota! Dobrze, że Pan załatwił tego starego dziada… Miałam go już serdecznie dość – powiedziała głośno Skylight. Wewnątrz siebie Lana szlochała z rozpaczy. Agentka uśmiechnęła się blado i usiadła rozcierając z zimna nadgarstki.

– No, jedna mądra. – Emerson wsunął rewolwer do kabury. – Dobra, to opowiadaj, jak z tym bogactwem sprawa wygląda. Jak się dobrze spiszesz, to może się podzielimy. I tak masz dwóch mniej do podziału, ha, ha, ha! A ty wstawaj, co tak leżysz na śniegu, jak jakaś łajza!? Ha, ha.

– Pan Emmerson? Tak zdaje się zwrócił się do Pana Pan Ward? – Lana podniosła się i popatrzyła bardziej przyjaźnie na stojącego na jej drodze mordercę. – O interesach nie rozmawia się z umarłymi. A ja ledwo żyję… Macie panowie coś do jedzenia i gorącego do picia…? – Agentka kątem oka zerknęła w kierunku Dunna, a potem na Warda obserwując jego wyraz twarzy. „Co się tu dzieje?” ta myśl nie dawała jej spokoju. Po wydarzeniach ostatnich kilku nocy spodziewała się już wszystkiego, łącznie z tym, że Dunn zaraz nie okaże się tak martwy jak myślała.

– Chcesz jeszcze herbaty dziewczyno? Żaden problem. Ward, podaj pani herbatę, tylko szybko. I dołóż do niej coś na ząb. A ty mów. – uwadze Lany nie uszedł fakt, że Emerson przeszedł na protekcjonalny ton, mówiąc jej na „ty”. Widocznie myślał, że już ją rozgryzł, zastraszył i złamał.

– Bardzo Panu dziękuję. Bardzo dziękuję. Dozgonnie… Panie Emerson…

Ward bez słowa podreptał do kociołka i napełnił kubek kolejną porcją słodkiej herbaty, a potem podał ją Lanie. Emerson zaś stał naprzeciw Lany i czekał. Uśmiechał się, ale nieszczerze – widać było, że coraz bardziej się niecierpliwi. Czekał na wyznanie, gdzie szukać skarbu, a Lana ewidentnie grała na czas i on to widział.

– Dziękuję Panie Ward, mam nadzieję, że z tym „zabiję i wyrucham” to był taki bluff, bo wie Pan, Panie Ward, że za morderstwo stryczek jest… Skarb Panie Emerson… Indiance głupie nie są, bronią go i pilnują… słyszał Pan o klątwie żółtogłowego kosa? A Pan Panie Ward? To Pan był na pierwszej wyprawie tego starego capa Zwinkela. Pan wie dobrze, że Zwinkel przeżył…

– Nie przeżył. Jakby przeżył, to by wrócił. Zamarzł gdzieś pewnie.

– Dobra, mów dalej – co z tą ekspedycją? A ty, Ward, podaj mi też herbaty.

– Liga, która wysłała Zwinkela a potem nas, oficjalnie istnieje po to by posiąść jak największą wiedzę. A nieoficjalnie ogromną władzę. I co za tym idzie niewyobrażalne …. bogactwo… – Lana ściszyła głos, tak jakby bała się, że ktoś niepowołany mógłby usłyszeć to, o czym mówi, po czym rozejrzała się ostrożnie. Zauważyła, że plama rozmarzniętego śniegu wokół leżącego baseballisty powiększa się. To było dziwne… – Cały problem powstał, gdy Zwinkel nie powrócił. Wiedzieliśmy, że odkrył coś, lecz tajemnicę postanowił zachować dla siebie. Domyślaliśmy się, co znalazł. Kontaktował się z nami, lecz jego raporty były lakoniczne. Jednakże wysyłał listy jeszcze do kogoś Panie Emerson… Stąd też pewnie pana obecność w tych zaplutych górach… Mam rację? – Lana uśmiechnęła się jadowicie.- A może to tylko daleko idące przypuszczenie…

– Może tak, może nie. Ale ciekawe to, więc proszę mówić dalej. – Emerson chwycił lewą ręką podany mu kubek herbaty. Prawą trzymał luźno, blisko kabury ze spluwą, co nie umknęło uwadze Lany.

– Jednakże wyruszyła druga ekspedycja – podjęła swoją opowieść Lana –  czyli ci, co tu właśnie leżą, z dokładnymi wskazówkami, czego mamy szukać i czego się spodziewać. Teraz wszyscy już nie żyją a  zatem, jestem jedyną żyjącą osobą, która jest w posiadaniu tajemnicy…

– No i…? – Emerson był zasłuchany w słowa Lany i nie zauważył, że ciało Dunna drgnęło.

– …tak.. – Lana na chwilę przerwała i wzięła głębszy oddech nie wiedząc, co za chwilę się wydarzy – Indianie wiedzą więcej na temat tajemnic ukrytych w tych górach… Być może nocą któryś z Panów był świadkiem czegoś niezwykłego. Błękitna łuna na zachodzie…. Poświata. Tak, to właśnie tajemny rytuał Indianców na cześć ich skarbu, który im daje moc, a białemu człowiekowi… bogactwo.

Cthulhu 030

Emerson siorbnął herbaty i dalej słuchał Lany. Zasłuchany, nie widział, co się dzieje wokół.

Tymczasem George podniósł się. Wstał, pozostawiając po sobie wytopiony w śniegu obrys swojej sylwetki. Wyglądał dziwnie… Jego skóra miała nieprzyjemny, czerwony odcień – jakby być rozgrzany upałem lub mocnym wysiłkiem fizycznym – a przecież leżał na śniegu, na mrozie. Ward popatrzył na niego z przestrachem, ale Emerson nic nie zauważył.

Lana spojrzała na Warda i zaczęła się wycofywać w jego kierunku, jednocześnie oddalając się od Emersona i Georga.

– Wyprawa zmieniła każdego. – powiedziała ochrypłym głosem – Każdego…

Jakby na potwierdzenie jej słów George wyprostował się. Oczy miał wciąż zamknięte. Czerwona twarz wyglądała jakoś inaczej… Jakby schudła, albo w inny sposób wysmuklała… Wyglądała jak beznamiętna maska. To był George i nie był równocześnie. Z sykiem zaczął wypuszczać powietrze z płuc. Potem wydarzenia potoczyły się w ogromnym tempie, jak w kalejdoskopie. Emerson odwrócił się w stronę Dunna – widocznie usłyszał jego syczący oddech. Dunn wzniósł się i z szybkością pędzącego automobilu poleciał w kierunku Warda – tak, leciał, jakiś jard nad ziemią! Szybkości nabrał szybko i w powietrzu odtrącił Lanę. Agentka poczuła, jakby pchnął ją byk – a przecież George nie wleciał w nią bezpośrednio, tylko trącił ją mijając w locie. Lana upadła, a George zrobił zwinny skręt tuż przy samym przerażonym traperze i zaczął hamować. Wylądował jakieś dziesięć kroków dalej. W jego ręce błyszczał długi nóż traperski, który z niepojętą zwinnością wyciągnął z pochwy Wardowi. Emerson dobył rewolweru. Lana zaczęła się szybko czołgać w kierunku uwiązanego muła, gdy tymczasem Dunn znowu zaczął lecieć w kierunku Warda. Ward nawet nie próbując ściągnąć strzelby z pleców odwrócił się i zaczął biec. Dunn przeleciał tuż koło niego. Ward zatrzymał się i chwycił rękami za gardło. Z poderżniętego gardła, pomiędzy palcami, chlusnęła krew. Emerson wypalił trzy razy w kierunku Dunna i Warda, ale nie trafił żadnego z nich. George zrobił jeszcze jeden zwrot w powietrzu i wpadł z impetem w trapera, wbijając mu nóż w oczodół, po rękojeść. Metal zgrzytnął o kości czaszki a traper i były sportowiec polecieli razem na śnieg.

Agentka Skylight miała tylko jeden cel: muł, na którym była strzelba Emersona. Chwila czołgania, podczas której słyszała wystrzały – dokładnie trzy – i już chwilę później Lana stała na nogach i tak jak tylko szybko mogła dopadła przerażonego muła. Za sobą słyszała gwałtowny oddech, ale nie odwracała się. Wyszarpnęła z kabury strzelbę i wtedy poczuła szarpnięcie za kurtkę, a czyjeś silne dłonie chwyciły strzelbę, która i ona trzymała. To Emerson, który także biegł po strzelbę, dopadł muła minimalnie później. Stali teraz tuż koło siebie i trzymali strzelbę między sobą – tak, że żadne z nich nie mogło strzelić. Lana wiedziała, że walka wręcz z Alexem będzie dla niej w obecnym stanie nie lada wyzwaniem, pewnie śmiertelnym. Od strony Dunna nie słyszała nic. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po pakunkach na mule, szukała jakiegoś narzędzia do walki z Emersonem, jakiejś broni. Emerson szarnął strzelbą, ale Lana mocno ją trzymała. Wtedy zobaczyła przy pasie Emersona fiński nóż. Właściwie w jej zasięgu. Wiedziała jednak, że aby po niego sięgnąć, musi puścić strzelbę przynajmniej jedną ręką, a to mogło się okazać brzemienne w skutkach.

– Zabij go! – krzyknęła Lana Skylight patrząc z przerażoną miną za plecy Emersona i puszczając obiema rękami strzelbę.

Emerson nie zdążył się popatrzeć w kierunku wskazanym przez Lanę, gdyż właśnie potężnie szarpnął strzelbą, chcąc ją ostatecznie wyrwać z rąk agentki. Niezrównoważona siła przyłożona do strzelby, którą Lana puściła, spowodowała że poleciał z impetem do tyłu.

Lana gibkim wymykiem momentalnie znalazła się za mułem, który teraz odgradzał ją od błyskawicznie rozgrywających się wydarzeń. Kątem oka zobaczyła tylko jak przeciwnik turla się w tył i zatrzymuje na plecach jakieś trzy jardy od muła a jej ręce gorączkowo przeszukiwały sakwy i kabury zwierzęcia aż trafiły na… kabanos. Cienki, dobrze wysuszony – świetny jako prowiant, kiepski jako broń.

Lana dalej przegrzebując juki popatrzyła zza muła, co się dzieje z Wardem i Dunnem. Nie wyglądało to dobrze… Dunn siedział na śniegu koło Warda, plecy miał przygarbione a głowę podniesioną i patrzył nieruchomo w stronę góry Hood. Jak posąg. Za to Ward trzepał rękami i nogami w przedśmiertelnych drgawkach i wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg.

Emerson był silnym i zwinnym człowiekiem. Zerwał się na równe nogi chwytając porządnie strzelbę. Kciukiem przestawił bezpiecznik w pozycję do strzału.

Dłonie Lany natrafiły na prawie pełną metalową manierkę i puszkę z kawą. Emerson przyjął pozycję strzelecką, jak na łowach i postąpił krok w kierunku Lany i muła, po czym pociągnął za spust. Czy chciał odstrzelić głowę Lany wystającą zza muła, czy zabić biedne zwierzę pozbawiając Lanę zasłony, nie dało się powiedzieć, gdyż strzelba po prostu nie wypaliła. W tym samym momencie, kiedy Emerson pechowo nacisnął cyngiel strzelby, Lana biorąc potężny zamach, cisnęła z całej siły trzymaną w ręku menażką, celując precyzyjnie w zaskoczonego Emersona, który próbował bezskutecznie uchylić się przed nadlatującym pociskiem.

Cthulhu 056

Mimo że stalowa menażka leciała z siłą kuli wystrzelonej z armaty, umysł Alexa Emersona zapamiętał tą chwilę jakby trwała wieczność. Widział jak lecący w jego kierunku przedmiot nabiera rotacji, gubiąc po drodze kropelki wody, przecinając z sykiem powietrze, niczym harpun wielorybnika. Alex Emerson jak zahipnotyzowany opuszczał strzelbę po nieudanym wystrzale, czuł stróżkę potu spływającą mu po policzku. Menażka niczym uderzenie tarana wyrżnęła Alexa wprost w łączenie łuku brwiowego z kością policzkową. Krew chlapnęła niczym z zarzynanego wieprzka, a Emerson zatoczył się  puszczając broń.

Chwilę później była już przy nim Lana. Jak spod ziemi wyrosła przy Alexie. Ułamek sekundy trwało jak poczuł uderzenie, bardzo mocne na odlew, jego przeciwniczka uderzyła lewym sierpowym, a trzymana przez nią jakaś puszka, jak kastet zdruzgotała niegdyś piękny uśmiech Emersona.

– To za Dunna! – usłyszał ochrypły krzyk, czując jednocześnie potworny ból przestawianej szczęki.

Emerson czuł że odpływa w niebyt.

– Nie rób tego, nie zabijaj mnie, mój wuj… – próbował dokończyć, kiedy Agentka wzniosła pięść do kolejnego ciosu.

Uderzenie spadło łukiem w potylicę Emersona, trafiając tuż za uchem, dokładnie tam gdzie miało dojść.  Ciemność na Alexa przyszła momentalnie. Nie wiedział już, co się z nim dzieje. Świadomość zgasła jak urwany film w kinematografie i zapanował mrok.

Lana stanęła nad mordercą ciężko dysząc…

– A to za Doktora… – wychrypiała prawie niesłyszalnym szeptem.

Dodaj komentarz