Muzyka na sesję

Jeden z wpisów na Krzemieniowym blogu zwrócił moją uwagę na fakt, jak wielką rolę w tym co i jak prowadzę gra (nomen omen :)) muzyka. Raz, że faktycznie inspiruje do napisania przygód. Kiedy dany kawałek zapadnie mi w głowę i na tyle zacznie stymulować jakąś część mózgu, by powstał obraz, najczęściej widzę jakąś scenę, opowieść. Czasem jest nawet prościej, fraza z tekstu, skojarzenie i oś fabuły gotowa. Tak było z przygodą „Obława”,  w której trzy piosenki Kaczmarskiego pozwoliły mi ułożyć sobie w głowie historię uciekającego przez zaśnieżone wzgórza Nordlandu wilka – rycerza Ulryka, który musi ochronić trójkę dzieci przed watahą wojaków bretońskich. 

Nie ma też u mnie sesji bez muzyki. Układam ją sobie, dopasowując do scen lub miejsc. Więc, jest folder „Las”, „Karczma”, „Miasto”, ale także „Walka” czy „Bitwa”. Mało tego, jako że kampania u mnie, z racji osobistego świra dotyczącego historii militariów, dość często zbacza na tematy wojenne, to soundtrack pod bitwę potrafiłem mieć podzielony na foldery: „Szarża”, „Atak piechoty”, „Obrona” etc.

A jaka muzyka do WFRP?

Poniższa lista w żaden sposób ostateczna nie jest, ale zawiera wykonawców, których twórczość dość często gości na naszych sesjach:

Clannad – miłość do tej muzyki zaczęła się wraz z pierwszą emisją „Robina z Sherwood” i trwa do dzisiaj. Nie ma wspanialszej, bardziej tajemniczej muzyki pod las, elfy, Albion i inne „zielone” klimaty (poza gobbosami, ale o tym dalej)

Enya – słucham tej pani chyba od 18 lat jakoś, do dziś mi się kojarzy z NArnią, bo pamiętam, jak płyta „Shepherd Moons” leciała na okrągło, gdy pochłaniałem po raz pierwszy cykl Lewisa.

Capercaillie, Shannon, Open Folk, Bran,  Beltaine, Carrantuohill – szeroko rozumiana muzyka celtycka (szkocka, irlandzka, bretońska i pochodne). Wesołą i smutna, zadzierzysta i refleksyjna. Doskonale nadaje się na sesję, by czasem caś podkreślić ważnego, a czasem po prostu po to, by była i grała.

Loreena McKennitt, Moya Brennan, Blackmore’s Night – piękne kobiece wokalizy, wyśpiewane delikatnym głosem. Często aranżacje tradycyjnych pieśni sprzed wieków. Szukasz muzyki pod elfy, a zwałszcza elfki? Jak znalazł.

Gjallahorn, Wimme, Groupa, Hedningarna, Garmarna, Hoven Droven, Karelia Visa – folk skandynawski (szwedzki, fiński etc.), muzyka miejsca podobna do celtyckiej, miejcami zupełnie inna. Surowsza, mocniejsza, z silniejszymi wokalizami. Kojarzy się z górami, lodem, bezpardonową walką, ale czasem i prostą, lecz żywiołową zabawą. Norska i krasnoludy!

Dargaard, Arcana, Mortiis – muzyka wyrosła z tradycji folkowych, ale mroczna, trudna do przyporządkowania do konkretnej kultury. Tajemnicza, spokojna, ale przejmująca. Wykorzystuję ją w większości przygód, których akcja toczy się nocą,w opuszczonych zamczyskach etc.

Fintroll – specyficzny twór sam w sobie, o il ewiem zespół niemiecki, bądź mieszany ze Skandynawami. Kolesie uważają się za trolli, śpiewają o zjadaniu grubych księży, rycerzy i innych trollowych rozrywkach (ale nie o flejmowaniu na forach RPG :))

Corvus Corax – legenda niemieckiego folk rocka (folk metalu? medieval rocka? jak ich nazwać? :)). Doskonali muzycy, grający na replikach średniowiecznych instrumentów i przebrani za bandę wariackich kuglarzy z piekłą rodem. Plebejska muzyka średniowieczna, która kojarzy się z karczmami, bijatykami, życiem miejskim, ale czasem i morczniejszą stroną tamtych czasów jak np. Czarna Śmierć. Wedle mnie muzyka jakby stworzona po 40godzinnej sesji w Starym Świecie. 

Tanzwut – odprysk Corvus Corax, bardziej w klimatach elektronicznych, czasem metalowych. Muzyka brzmiąca miejscami mediewalnie, aleteksty współczesne. Żadnych aranżacji.

In Extremo – kolejny wspaniały niemiecki zespół, ewidentnie medievalmetalowy. Aranżuje pieśni średniowieczne w żywiołowym wykonaniu. Ostre brzmienie gitar, dudy i rytmiczna perksuja. Kilka kawałków jak znalazł pod sceny walki (chociażby „Spielmannsfluch”).

Moskote, Eichenschild, Saltatio Mortis, Subway to Sally, Schandmaul, Faun – wszystko niemiecki medieval metal, poza Faunem, który jakby bardziej pogański. Brzmieniowo wedle mnie zespoły słabsze od CC, ale też godne polecenia.

Manowar, Rhapsody, Blind Guardian, Running Wild – power metal w pełnej krasie. Epicki, majestatyczny, szybki i mocny jak uderzenie krasnoludzkiego toporzyska. Ostatnia kapela trzyma się tematyki pirackiej, więc jeśli ktoś szuka muzy na Morze Szponów, to jak znalazł :).

Korpiklaani – fiński folk metal, piękne i oryginalne brzmienie, które przywodzi skojarzenia z ostępami Norski.

Tuatha de Danann – kto powiedział, że celtycki folk to domena Irlandczyków lub chociażby Europejczyków. Oto brazylijska kapela grająca jak rodowici Irlandczycy. 

Haggard – być może największa na świecie kapela metalowa, ponownie z Niemiec. Do 2000 roku w zespole grało 21 osób. Muzyka nawiązująca do średniowiecza, miejscami bardzo symfoniczna, zmienna, nieprzewidywalna. Szczególnie polecam album „Awaking the Centuries” z opowieścią o Czarnej Śmierci

Micrologus, Al Andaluz, Hortus Musicus, Estampie, pieśni Hildgardy z Bingen – wszystko to muzyka średniowieczna, czasem arańżowana w bardziej nowoczesny sposób, czasem zgodna z oryginałem. Zawsze pełna emocji. Al Andaluz to trzy śpiewające kobiety i hiszpańsko-arabskie brzmienie okresu rekonkwisty (Estalia?) Estampie to pieśni krzyżowców. Polecić, polecić.

Za frumi – dziwny projekt, albumy tej formacji (?) to concept albumy opowiadające w większości historię migracji bohaterskiego szczepu orków. Absolutnie polceam, chociażby ze względu na oryginalność.

Huun-Huur-Tu – tradycyjna muzyka z Tuwy (takie państewko nieopodal Mongolii, w tej chwili autonomiczna republika w Rosji), przede wszystki śpiew krtaniowy. Wyobraźcie sobie wokalistę, który potrafi na raz wyśpiewać do pięciu ścieżek. Ja to wykorzystuję jako muzę do Ungolów, ale też Hegemonii Hobgoblinów. Jeśli się spodoba to polecam także zespół Yat-Kha, także z Tuwy, grający mixa muzyki folkowej i punk rocka. Dynamit absolutny!

Ścieżki dźwiękowe – i tu by trzeba dłuuuugo wymieniać. Podam tylko te, które szczególnie sobie na sesji WFR umiłowałem. „Ostatni Mohikanin” za ostatnią scenę filmu, tego desperackiego biegu po góskim zboczu po ukochaną i późniejszej zemsty ojca. „Król Artur” i „Gladiator” za patos i majestat w odmalowaniu muzyką rozpaczliwych bitew. „Devil’s Own” (polski tytuł chyba”Zdrada”) za piosenkę Dolores O’Riordan, która stałą się u mnie niemalże hymnem elfich partyzantów. OST do gry „Bard’s Tale” za jajcarskie piosenki i złośliwe poczucie humoru („A smok mocarny uniósł swą dupę i miastwo spalił na łajna kupę” :D). Poza tym ścieżki dźwiękowe Johna Murphy’ego („Sunshine”, „28 dni później”, „28 tygodni później”), nie ma chyba bardziej przejmującej muzyki w dziejach filmu SF. „1492” za poczucie ogromu oceaniu. „Rob Roy” za Szkocję w muzyce. 

Hajdamaki, Ukrainians, Czeremszyna, Wierchowyna, Dzikie Pola – muzyka kozacka, ukraińska. Oczywiście Kislev.

Bardzo wielu z powyższych wykonawców poznałem, słuchając internetowego Radia Rivendell (na blogrollu, o tu obok, jest sznurek do stacji), które z całego serca polecam.