Rzeź Conajohary

Za Czarną Rzeką niewątpliwie jest jednym z najlepszych, conanowskich opowiadań Roberta E. Howarda. Choć strukturę fabularną posiada równie prostą, co pozostałe i raczej nie wyrasta ponad poziom klasycznych nowel (no dobrze, posiada więcej punktów kulminacyjnych, brakuje w nim także „sokoła noweli”), to o wyjątkowości tego dzieła REHa świadczy zarówno bogactwo świata jak i interesujący bohaterowie. Nie, nie mówię o Conanie, lecz chociażby Balthusie lub posępnym dowódcy skazanego na zagładę fortu Tuscelan – Vallannusie.

Bitwa o Fort Tuscelan. W tej wizji Piktowie zgodnie z prawdziwym pochodzeniem nazwy są wybitnie celtyccy.

Tutaj dochodzimy do tezy niejednego z badaczy, że do szczególnie udanych dzieł Howarda zaliczyć należy jego opowieści o Dzikim Zachodzie. Owe westerny (m.in. cykl o Breckinridge’u Elkinsie) posiadały niewymuszony, lekki, nieco ironiczny humor, ciekawe postacie i dużo ciekawszy świat przedstawiony. Związane to było prawdopodobnie z miejscem, gdzie żył REH (Teksas!) Pisarz zwyczajnie opisywał świat i ludzi, których miał wokół siebie. Wyobraźnię wspomagał otaczającą go rzeczywistością. Wedle niektórych, gdyby nie zakończył swego życia strzałem z .380 ACP, mógłby stać się odpowiednikiem Caldwella i tak jak autor Chłopca z Georgii w żywy i bogaty sposób opisywał Południe, Howard przedstawiłby Teksas i Nowy Meksyk.

Wojna z Francuzami i Indianami. Indianie (tutaj chyba Huroni), protoplaści Howardowskich Piktów.

Echa Dzikiego Zachodu można odnaleźć właśnie w Za Czarną Rzeką. Osadnicy aquilońscy żyjący z dala od cywilizacji, chronieni przez forty z nieliczną obsadą wojskowych i toczący okrutne walki z krwiożerczymi Piktami, może kojarzyć się z pograniczem Ameryki XIX wieku widzianym oczami pisarza okresu międzywojnia. Dziś w większości przypadków natywna ludność Ameryki jest przedstawiana w kulturze popularnej w pozytywny sposób. Tańczący z wilkami, wcześniejszy Niebieski żołnierz czy Pocahontas stanowią tylko nieliczne przykłady prób rozliczenia się Amerykanów ze swoją przeszłością.

Za Howarda wciąż kultywowano dawny obraz Siuksów, Apaczów czy Irokezów – „Dobry Indianin, to martwy Indianin”. To samo widzimy opowiadaniu REHa. Piktowie są okrutni, hołdują mrocznym bogom i popełniają najbardziej bestialskie czyny. Osadnicy natomiast prości i twardzi, a żołnierze aquilońscy z dumą i honorem spełniają swoją powinność lub z równie wielką desperacją poświęcają swe życie. Ktoś się nie zgadza? Niech jeszcze raz przeczyta opis ostatniej walki Balthusa i Rzeźnika.

Wojna z Francuzami i Indianami. Typowe środowisko walki w Kanadzie... oraz Puszczy Piktyjskiej.

Skąd w takim razie wzięła się nazwa Conajohara? W wielu nazwach własnych stworzonych przez Howarda a określających miejsca w Puszczy Piktów można odnaleźć echa języków indiańskich, co ciekawe, głównie plemion wschodnich, ze szczególnym naciskiem na Algonkinów. To by pozwalało trochę sprecyzować okres, który mógł zainspirować Howarda, do czasów  brytyjskiej wojny z Francuzami i Indianami (French and Indian War), który toczył się w latach 1754-1763. Zaiste Piktowie Howarda, ich uzbrojenie (charakterystyczne maczugi z drewna etc.), sposób walki oraz samo środowisko wojny (gęsty las, a nie prerie), wskazywałyby na taką inspirację Howarda, a nie klasyczny, dziewiętnastowieczny Dziki Zachód.

Znaczące jest również podobieństwo pod pewnymi względami (upadek fortu, rzeź uciekinierów etc.) fabuły Za Czarną Rzeką do Ostatniego Mohikanina. Choć dowodów na to nie ma, trudno przypuszczać, by taki mol książkowy nie znał powieści Coopera. W listach do przyjaciół wspominał, że inspirował się powieściami Roberta Chambersa (nota bene twórcy Króla w Żółci, jednej z kluczowych postaci lovecraftiańskiej mitologii), który w końcowym okresie życia popełnił kilka powieści traktujących o osadnikach amerykańskich czy wojnie o niepodległość. Z nich zresztą zapożyczył kilka nazw, które znalazły się potem w opowieści o upadku Conajohary.

Ponownie zapytam, skąd w takim razie Conajohara? Najczęściej można spotkać się z hipotezą, która mówi, iż nazwa feralnej prowincji Westermarcku jest zbitką słów Conestoga wagon i Guadalajara. To pierwsze to nic innego, jak archetypiczny już wóz osadników amerykańskich. W drugim przypadku chodzi o meksykańskie miasto (jak również hiszpańskie). Formant -jara można często odnaleźć w nazwach miejscowości hiszpańskojęzycznych.

Zaproponuję jednak inną hipotezę. Pod koniec XVII wieku doszło do wydarzenia, które często jest określane jako największa tragedia w historii francuskiej kolonizacji Kanady. O ile zazwyczaj Francuzi o wiele lepiej radzili sobie z Indianami, skuteczniej wchodząc z nimi w antyangielskie alianse. to w tym przypadku klęskę ponieśli z rąk czerwonoskórych.

5 sierpnia 1689 roku 1500 Mohawków, wojowniczego plemienia należącego do ligi irokeskiej, głównie pochodzących z Caughnawagi (znaczące podobieństwo, nieprawdaż?) za namową Brytyjczyków zaatakowało mającą niespełna 400 mieszkańców francuską osadę Lachine (obecnie obszar Montrealu), Wojownicy popłynęli łodziami w górę Rzeki Św. Wawrzyńca i nocą okrążyli zabudowania osady. Zaskoczenie było kompletne. Jeśli osadnicy nie chcieli opuścić domostw, Mohawkowie podpalali je. W ten sposób w pierwszym ataku zginęło kilkudziesięciu osadników. Niektórych zamęczono na śmierć, a nawet zjedzono! Kilkoro dzieci oszczędzono i przyjęto do plemienia. Oczywiście przebieg wydarzenia znamy jedynie ze źródeł francuskich, toteż opisy okrucieństw, których dopuścili się Irokezi, mogą być mocno przesadzone.

Conestoga wagon - te wozy skolonizowały Dziki Zachód.

Co ciekawe Francuzi dysponowali kilkoma setkami wojska i spokojnie mogli sobie poradzić z Indianami, jednakże gubernator Denonville wciąż liczył, że problem rozwiąże sposobami dyplomatycznymi. Za bierność władz jak zwykle zapłacili zwykli ludzie. Miesiąc później Irokezi zaatakowali wioskę Le Chesnaye, zabijając kilkudziesięciu mieszkańców.

W opowiadaniu Howarda można odnaleźć szereg reminiscencji rzezi w Lachine. Począwszy od podobieństwa obu nazw (Conajohara – Caughnawaga), poprzez podobny przebieg ataku (zaskoczony fort Tuscelan i rozpaczliwe walki osadników w Lachine), kompletne zniszczenie obu osad, aż po bierność i fatalną politykę władz (ileż razy w opowiadaniach o Piktach narrator wspomina, że kolonizacja puszczy jest błędem, a brak wsparcia ze strony władz wręcz głupotą?).

Mimo tych wszystkich paralel nie jestem w stanie jednoznacznie orzec, że REH zainspirował się skądinąd dobrze znaną na kontynencie amerykańskim historią rzezi w Lachine. Opisał ją nawet nasz Arkady Fiedler w książce Kanada pachnąca żywicą. Tam też po raz pierwszy spotkałem się z tą historią.

Komentarzy 5

  1. Czy na pewno pies nazywał się Rzeźnik, a nie Rębacz (mówię o tłumaczeniu Alfy).

    Co do inspiracji, myślę, że trafnie odgadujesz ich źródło. Nawet, jeżeli atak na Caughnawagę nie był stricte inspiracją, to jednak mieści się w kanonie i był dosyć typowy.

  2. Ha! Tak to jest jak się zanadto ufa pamięci.

    W oryginale Slasher. W Alfie Rębacz, w wydaniu zbiorczym (ART) – Siekacz. Na pewno nie Rzeźnik.

    A co do inspiracji. No właśnie, można co najwyżej odgadywać.

  3. Najprościej jak można: wolę w Piktach REHa widzieć Piktów, nie Indian. Bardziej mi smakują jako lud obcy kulturowo, niż kulturowo i rasowo. Ale ja zawsze wolałem szarość, niż czerń i biel.

    Oglądając wiele ilustracji, na których wyglądają właśnie jak Indianie, myślałem o nadinterpretacji artystów, amerykańsko-centrycznym spojrzeniu na historię, usilnym poszukiwaniu własnej tożsamości przez amerykanów – słowem uważałem indiańskość mieszkańców Puszczy Piktyjskiej za sztuczną, wtórną, nieadekwatną i niezgodną z intencjami REHa.

    Po tym wpisie Tomka widzę, że jednak element indiański jest w Piktów wpisany od samego początku i jednak nieprzypadkowy. Ciekawe.

  4. Piktowie jako Piktowie to raczej tylko w tych opowiadaniach REHa, których akcja toczy się w mrocznych wiekach. Ci z Hyborii to ewidentnie czerwonoskórzy, z czym Howard się za bardzo nie krył (nazwy miejscowe i własne chociażby wskazują na indiańską proweniencję). Niewiele ma to wspólnego z amerykanocentryzmem.

  5. Dobry tekst. Dochodzenie inspiracji pisarza jest dla mnie zawsze interesujące, tym bardziej, jeśli chodzi o Howarda, którego oddanym fanem pozostaję od blisko dwóch dekad. „Za czarną rzeką” to moje ulubione opowiadanie REHa. Chwyta za serce 🙂

    Pozdrawiam

Dodaj komentarz