PŚŻnMT 05 Morskie Opowieści: Repozesja

Występują:

Hum: Adalbert – Żołnierz Okrętowy
Piotrek: Siegfried – Bosman (awansik jak ta lala)
Romek: Yawandir – Wędrowny Czarodziej

1

…Gdzieś na końcu korytarza

Bosman zgwałcił marynarza

Czy go zgwałcił czy nie zgwałcił

Odbyt mu zniekształcił…

Jak zapewne pamiętacie nasi przyjaciele wielkodusznie zgodzili się udzielić wsparcia logistycznego w planowanym odbiciu nadrzecznego fortu. Ruszyli zatem do Barona wysłuchać szczegółów planu ułożonego przez nadwornych strategów.

Plan był zaiste diaboliczny, rzekłbym nawet godny samego Napoleona. Z uwagi na poziom jego skomplikowania nie sposób przedstawić go w formie pisemnej dlatego pozwoliłem sobie na załączenie szkicu taktycznego:

2

Generalnie zadaniem naszych bohaterów miało być dostarczenie części wojska na tyły fortu i zaskakujący atak podczas dywersji głównych sił rycerstwa od frontu.

Pokrzepieni niezwykłym geniuszem planu, przyjaciele udali się na nabrzeże ażeby ocenić przydzieloną im załogę. Z pewnością pamiętacie, że nasi poszukiwacze postanowili skorzystać z usług lokalnego chłopstwa, gdyż załoga z Luccini pozostawiała wiele do życzenia w kwestii zbrojnych przedsięwzięć. Na nieszczęście okazało się że lokalni chłopi w dziedzinie żeglugi są mniej więcej tak samo lotni jak załoga z Luccini w kwestii militarnej.

3

Adalbert, nie tracąc zapału, postanowił poświęcić pozostały czas na nauczenie prostaków podstaw żeglugi. Wieśniacy okazali się nadzwyczaj odporni na wszelkie próby przekazania im jakiejkolwiek wiedzy. Z trudem odróżniali jeden koniec wiosła od drugiego. Zważywszy na fakt że pochodzili z, bądź co bądź, nadmorskiej osady, tępota ta budziła niejaki podziw wśród naszych towarzyszy. Cierpliwość Adalberta dość szybko zaczęła się wyczerpywać, także nauka dość płynnie przeszła w serię bluzgów i złorzeczeń. Pewien szczególnie lotny uczeń dostał solidnego kopa w dupę i tak w zasadzie skończyła się przygoda Adalberta z nauczaniem.

Szkółkę wioślarską i tak trzeba było już zwijać bo zbliżał się czas wypłynięcia. Załoga musiała dotrzeć do ujścia rzeki przed zmrokiem gdyż raczej ciężko byłoby manewrować w tamtych rejonach po ciemku. Na brzeg przybyli już zresztą rycerze, których nasi kompani mieli przetransportować. Od razu znać było że to fachowcy wojenni w każdym calu, z cyklu tych których wiedza praktyczna sprowadza się do szarży, a wiedza taktyczna… też do szarży. Rynsztunek wypucowany mieli na wysoki połysk co skutecznie rozwiało wszelkie wątpliwości co do natury „zaskakującego ataku na tyły fortu”. Całości obrazu dopełnił najwyższy rangą rycerz pytając Siegfrieda czy nie dało by się skupić całej załogi statku w jakimś dystalnym jego punkcie żeby rycerstwo miało miejsce do przygotowań przed bitwą. Siegfried zapewnił rycerzyka że oczywiście za chwile rozłoży dodatkowy składany pokład, który przecież zawsze nosi ze sobą w plecaku, po czym zostawił oniemiałego ze szczęścia szlachcica, który ewidentnie dowcipu nie zrozumiał.

Drużyna postanowiła jeszcze przed rejsem złożyć ofiarę dla boga mórz, który, iście boskim zwyczajem, zaszczycił poszukiwaczy kompletnym brakiem reakcji. Pozostało już tylko ruszać w drogę.

4

Upchnąwszy do łodzi niedouczonych kmiotów wraz z równie inteligentnym rycerstwem, eskadra wypłynęła w kierunku ujścia poszukiwanej rzeki. Szczęśliwie Siegfried złapał dobry wiatr więc morska część żeglugi poszła dosyć sprawnie. Schody zaczęły się dopiero gdy przyszło wpływać do samego ujścia.

Tam już nie dało się wpływać na żaglu więc chcąc nie chcąc trzeba było się uciec do pomocy wioseł, a co za tym idzie, wioślarzy. Pierwsze podejście spalone było już na starcie, wioślarze skutecznie uniemożliwili nawet przybliżone wycelowanie w rzekę. Kolejne podejście też się nie udało. Przy trzeciej próbie doświadczeni już cokolwiek wioślarze dokonali sztuki niemożliwej – połamali wiosła. Nie wszystkie co prawda ale wystarczyło żeby żeglarzom odechciało się kolejnych prób w coraz większych ciemnościach wieczornego zmierzchu.

Tylko dzięki wytężonym staraniom Siegfrieda łódź dobiła bezpiecznie do brzegu (morskiego oczywiście) gdzie ekipa postanowiła przenocować i bladym świtem wprowadzić łódź w koryto rzeki.

Odpoczynek był krótszy niż wszyscy by sobie tego życzyli toteż drużyna powitała nowy dzień niespecjalnie wypoczęta. Mając na uwadze zbliżającą się godzinę zero żeglarze postanowili nie ryzykować kolejnych prób manewrowania i zwyczajnie zaprzęgli chłopstwo linami do łodzi żeby ci wciągnęli jednostkę na rzeczne wody.

Wieśniacy prawie przy tym manewrze ducha wyzionęli ale jednak udało im się wciągnąć łódź pod prąd w rzeczne koryto. Żeglarze zadowoleni z powodzenia akcji w ramach wdzięczności poinformowali naszych geniuszy wioślarstwa, że, skoro już poniszczyli wiosła, to resztę drogi w górę rzeki również spędzą w charakterze mułów pociągowych. Było to cokolwiek brutalne wyjście, no ale to nie wina naszych bohaterów że wieśniacy nie nadawali się do niczego innego. Proza życia.

5

Półżywi chłopi dociągnęli jakoś łódź do miejsca docelowego. Nie mieli niestety zbyt wiele czasu na odpoczynek. Do uszu naszych dzielnych poszukiwaczy dotarł dźwięk rogu sygnalizujący frontalny atak bretońskiego rycerstwa na bramę fortu.

Nurt na tym odcinku rzeki na szczęście był już znacznie lżejszy niż przy ujściu toteż cała ekipa załadowała się z powrotem do łodzi i co sił w pozostałych wiosłach ruszyła zza skrywającego ich do tej pory zagajnika w kierunku tylnej ściany fortu.

Szczęście sprzyjało naszym bohaterom. Orki faktycznie rzuciły się do obrony frontowej bramy, najwyraźniej zbyt głupie by zostawić jakiekolwiek tylne straże obserwujące rzekę. Nasza ekspedycja dotarła pod sam fort nie dostrzeżona przez nikogo. Z przycumowanej łodzi wyskoczył chłopek ostrożnie dzierżący w rękach coś co najwyraźniej było jakąś zwierzęcą kiszką wypełnioną bliżej nieokreślonym proszkiem. Szybko wykopał dołek pod palisadą i umieścił tam rzeczone podroby. Coś tam jeszcze przy nich pomajstrował po czym rzucił się do ucieczki.

Pierdolnęło że hej!!! Ogłuszony Yawandir przeklinał w myślach swój wyczulony słuch i poprzysiągł sobie nigdy więcej nie znaleźć się w pobliżu podobnych kuchennych wynalazków, podczas gdy nie zrażeni wybuchem rycerze rzucili się w dymiący jeszcze, świeżo utworzony wyłom w fortyfikacji. Rycerzy zagrzewały do boju dopingujące okrzyki Siegfrieda i Adalberta, którzy to dzielnie postanowili, wraz z Yawandirem i kilkoma zatrzymanymi w porę chłopami, pilnować bezpieczeństwa ich jedynego środka transportu. Ciężkie i ryzykowne to było zadanie ale ktoś musiał się go podjąć 😉

Los chciał, że niestety zadanie faktycznie okazało się cięższe niż można było pierwotnie przypuszczać. Echo wybuchu najwyraźniej poniosło się daleko i zaalarmowało nie tylko załogę fortu. Na wzgórzu po drugiej stronie rzeki czujni żeglarze dostrzegli jakieś poruszenie. Wyostrzony wzrok elfa pozwolił na niemal natychmiastową identyfikację zagrożenia – wilczy jeźdźcy.

6

Czterej jeźdźcy wyłonili się zza wzgórza i ruszyli do ataku na naszych dzielnych wojaków. Adalbert i Siegfried nie tracąc chwili chwycili za broń. Adalbert przysadził z kuszy i ranił jednego ze zbliżających się napastników. Siegfried również przycelował ale krytycznie spudłował. Yawandir w międzyczasie oślepił dwóch najeźdźców magicznym rozbłyskiem.

Okazało się jednak że wzgórze kryje więcej niemiłych niespodzianek. W ślad za jeźdźcami wyłonił się olbrzymi ork w eskorcie czterech goblinów.

7

Yawandir, w myśl zasady że jak coś działa to nie ma potrzeby tego zmieniać, kolejny raz cisnął magicznym rozbłyskiem, tym razem w otoczonego goblinami orka. Udało się tym poważnie spowolnić giganta oraz dwóch goblinów, w efekcie czego grupa atakujących kreatur zaczęła gubić formację i rozjechała się na tych szybszych, wolniejszych i najwolniejszych/oślepionych.

Adalbert szybko wyskoczył z łodzi i przejął dowodzenie nad oniemiałymi wieśniakami, tworząc z nich szczelną zaporę obronną blokującą zejście z mostu (w samą porę zresztą bo nie oślepieni jeźdźcy już na niego wjeżdżali) po czym dalej raził napastników bełtami z kuszy. Siegfried również „bełtał” bez wytchnienia i nawet Yawandir między zaklęciami wystrzelił jakąś strzałę. Może nawet by trafił gdyby cel był wielkości stodoły i stał 50 metrów bardziej po prawej…

8

Najszybsi jeźdźcy dopadli chłopów, którzy, sprawnie dowodzeni przez Adalberta, dzielnie stawili opór najeźdźcy. Gobliny w międzyczasie dobyły łuków i zaczęły szyć strzałami w stronę naszych bohaterów. Dzięki bogom ślepy po ciemku zrobiłby to lepiej. Strzały goblinów były jeszcze mniej celne niż strzał Yawandira (o ile to w ogóle możliwe), przynajmniej te, które faktycznie zostały oddane bo łuki, prawdopodobnie wygrane w chipsach, łamały im się w rękach a cięciwy rwały jak na komendę. W efekcie gobliny same praktycznie się rozbroiły, toteż, z braku innych możliwości, ruszyły do walki w zwarciu.

Chłopi, pod dowództwem Adalberta, sprawnie rozprawili się z dwoma jeźdźcami i brali się już za kolejnych, którzy, w efekcie oślepienia, dotarli z opóźnieniem. Yawandir potraktował wkraczającego na most orka czarem niezdarność, w wyniku czego gigant upuścił oręż (ale, wbrew nadziejom, niestety ten nie wpadł do rzeki). Siegfried wciąż napierdalał z kuszy, chłopi, z pomocą Adalberta, ubili jeźdźców (zaskakująco tylko jeden z wieśniaków został poważnie ranny) a ork pozbierał swój rynsztunek i dziarsko ruszył przez most.

Gdy gigant znalazł się na tyle blisko, że czuć już było co jadł na obiad, Yawandir puścił do niego oczko w magicznej postaci ognistego spojrzenia. Zaklęcie okazało się nadzwyczaj efektywne i prawie usmażyło tytana na miejscu. Skwierczącego i konającego już w zasadzie bydlaka efektowną szarżą wykończył Adalbert. Pozostałe przy życiu gobliny, widząc upadek przywódcy, natychmiast postanowiły sprawdzić czy przypadkiem nie ma ich gdzie indziej. Tak zakończyła się Krwawa Batalia o Dominację na Mostku, w której nasi poszukiwacze odznaczyli się nadzwyczajnym męstwem i okryli wieczną chwałą ;P

Chwilę wcześniej zakończyła się ta druga, mniej istotna potyczka o fort. Szczęśliwie tam też zielonoskórzy ponieśli klęskę. Rycerstwo, choć nie zdążyło dobiec z pomocą, widziało wiekopomne męstwo naszych bohaterów w starciu na moście i winszowało z całego serca. W blasku chwały drużyna wróciła do Schatau de Bravat gdzie gratulacjom i wyrazom podziwu nie było końca.

No może jednak koniec był, bo w końcu należało się odrobinę przespać i ruszać do Luccini po nowe wytyczne od przełożonych. Drużyna udała się na spoczynek, jednak najwyraźniej nie było im pisane wyspać się jak należy.

W środku nocy bohaterowie zostali gwałtownie zbudzeni przez posłańca, który kazał im się natychmiast zbierać do drogi. Chwilę później, jakby dla podkreślenia powagi wypowiedzi, rozległo się przeraźliwe bicie dzwonów alarmowych.

Zaspana drużyna wybiegła z zamku i pognała do portu gdzie ich oczom ukazał się widok przerażający. W mrokach nocy, od strony morza w kierunku osady zmierzała tyraliera świateł, w której co lepiej widzący w ciemnościach bez cienia wątpliwości rozpoznali flotę orków. Statków było bez mała kilkadziesiąt a niosące się po wodzie echa okrzyków bojowych nie pozostawiały żadnych złudzeń co do zamiarów zaokrętowanych zielonoskórych.

9

Przyjaciele rzucili się do łodzi. Sytuacja nie wyglądała dobrze ale mieli nadzieję przemknąć się między statkami w zalegających nocnych ciemnościach. Wioślarze pruli ile fabryka dała a Siegfried robił co w ludzkiej mocy żeby wymanewrować zbliżające się jednostki. Najwyraźniej jednak Bóg Morza to złośliwy sukinsyn.

10

Kiedy załoga uwierzyła, że uda im się umknąć nadchodzącej inwazji, jakiś kapryśny prąd rzucił łódkę naszych bohaterów praktycznie pod samą burtę wrogiego kupo-złomo-statku. Orki zawyły potępieńczo i naciągnęły łuki. Yawandir zdążył już tylko rozpaczliwie rzucić magiczny rozbłysk. Chwilę potem nadleciał deszcz strzał.

Wszyscy zginęli.

11

No dobra, nie wszyscy… i nie całkiem. Ale brakowało niewiele. Oślepione orki celowały mało precyzyjnie, mimo to sloop przypominał po tym zajściu swoistą odmianę jeża morskiego. Ciężko ranni zostali w zasadzie wszyscy ale nie zginął nikt poza jednym z wioślarzy, którego i tak nikt nie lubił.

Orkom zbyt pilno było do rzezi mieszkańców osady, także nikt małej łodzi gonić nie zamierzał. Drużyna w żaden sposób nie była w stanie zapobiec tragedii tak więc bohaterowie w podłych nastrojach, wyciągając strzały z dupy, ruszyli zanieść do Luccini ostatnie słowa ostatnich Bretończyków ze Złych Ziem.

12

Komentarze 2

  1. Fajnie.

    Wystarczy zatytułować raport lub notkę dziwnym, nieistniejącym słowem lub wyrazem z błędem a google zrobi resztę pozycjonując post na pierwszej pozycji (po wpisaniu “rezpozesja”).

    • Pewien szkopuł tkwi w tym że skoro słowo nie istnieje to i tak nie znajdziesz jeśli nie wiesz czego szukasz…

      No ale żeby przetestować tą teorię potrzebny by tu był licznik odwiedzin

Dodaj komentarz