Sylvania cz. XIV – Wzgórza Eerie i dupozyty

Po ostatniej hekatombie tym razem spotkaliśmy się tylko w czwórkę. Kamilowi i Grzesiowi wypadły różne rzeczy, a Maro niestety nie zagrał ze względu na problemy z netem u Jara.

Gracze:

Madzia – Maja, kotołak, zwiadowca, skrytobójczyni.

Pablo – Rycerz Białego Wilka, fanatyczny i lojalny obywatel Imperium

I nowe nabytki w drużynie po śmierci poprzednich postaci.

Jaro – Volker Tillmans, nowicjusz Morra, 24 lata a nadal nowicjusz, widać, że chłop się nie przykładał w szkole przyklasztornej. Marzy mu się służba w Zakonie Zasłużonego Odpoczynku.

Damian – Anton Bykow, doświadczony kozak kislevski, pijanicy, rubaszny wojak z obowiązkowym osełedcem i wybitymi zębami.

Bohaterowie po krwawym starciu zebrali się nad trupami swoich kompanów. Trza było pożegnać przyjaciół. Mieszkańcy osady, smutni, ponurzy, lecz wpatrzeni w bohaterów niczym w bogów, pomogli Mai i Hamanowi. Do nocy wyrosły dwa wielkie stosy pogrzebowe, na których umieszczono ciała Kyllana i Jorgula. Osłabiony, wciąż leżący na narach miejscowy kapłan Morra – Friedrich Ohne, odprawił nabożeństwo, a potem rycerz Ulryka przytknął pochodnie do stosów, by zapłonęły tak, jak za życia płonęły dusze Kyllana i Jorgula. Maja też złożyła przysięgę:

Maja: Składam przysięgę, że już nigdy nie ucieknę przed wrogiem… [śmiech pozostałych] … ale przysięgam naprawdę!

Dobra dość tych patetycznych bzdetów. Pogrzeb skończył się późno w nocy. Jeszcze przed jego końcem do Thyrnau zawitał jeździec z Kislevu – kozak Anton Bykow, który trafił tu w poszukiwaniu przygody, skarbów i oczywiście gorzałki.

Ścierwa trzech Upiorów także spłonęły, choć wcześniej zostały dobrze obejrzane. Każdy z wrogów nosił na klatce piersiowej znamię – symbol Khorne’a.

Natomiast rano przez bramę wszedł młody nowicjusz Morra – Volker Tilllmans. Żwawy, ciekawski braciszek szybko odnalazł rycerza Alfreda von Hamana i przedstawił mu cel swego przybycia. Oto młody Volker trafił do Thyrnau z polecenia arcykapłana Morra z Waldenhof. Miał odszukać bohaterów i przekazać, że Nekromanta został namierzony. Wedle Morrytów jego kryjówka ma znajdować się na Wzgórzach Eerie, w starym podziemnym kompleksie wybudowanym setki lat temu przez innego bluźnierczego maga, którego kapłani Morra pokonali i zniszczyli.

Mai nie całkiem się spodobał pomysł wyjazdu po Nekromantę, usilnie forsowała pomysł odwiedzenia w Mikalsdorf Ibaneza, który miał się czegoś dowiedzieć o Mieczach Vaylanda. Spór trwał na tyle długo, że nastało południe, a bohaterowie wciąż przebywali w wiosce.

O tej porze pod Thyrnau ponownie pojawiły się Czarne Upiory, w liczbie ośmiu, i ponownie zażądały miecza Vaylanda. W innym razie zginąć mieli wszyscy mieszkańcy wioski. Bohaterowie mieli godzinę na podjęcie decyzji. Po pierwsze okazało się, że z obecnych tylko jedna osoba zdołała opanować ex-miecz Kyllana i była to nowa postać Jara! Ironia losu.

Po drugie bohaterowie zaczęli zastanawiać się, co dalej. Szans na powodzenie w przypadku walki w zasadzie nie było. Dietmar i wieśniacy zaczęli panikować. Maja zdecydowała oddać broń wrogowi. Szczęśliwie nim to zrobiła, dostrzegła w oddali dwu rycerzy w barwach Adhelma von Brautzeina. Przekradła się do nich i ostatecznie trafiła do obozu tegoż. Stary szlachcic, który dzień wcześniej przejechał obok BG, kierując się w stronę Zhufbaru, poczuł nocą, że jego nowym przyjaciołom coś grozi i zawrócił. Miał ze sobą czterech rycerzy i czternastu pocztowych, jednak tylko on posiadał magiczną broń… i Glorund. Tak, okazało się, że w jednym z wozów jechała Ranifra, księżniczka z Zhufbaru, jej ochroniarz – zabójca czegośtam (olbrzymów, gigantów, trolli czy innego tałatajstwa) Glorund oraz jeden z krasnoludzkich wojaków.

Dietmar, wójt wioski do Mai: Pani, zostańcie, brońcie nas. Oni nas wytną, jak odjedziecie!

Maja: Nie wytną, podążą za nami.

Dietmar: A wpierw wymordują nas!

Maja: Eeeee, naprawdę, im na nas zależy.

Dietmar (smutny, zaiwedziony): Ech przyjdzie pójść na poniewierkę, porzucić Thyrnau, uciec. Może w Waldenhof nas przyjmą na podgrodziu?

Maja (z entuzjazmem): Na pewno! Miasto się rozrasta!

Mai trochę zajęło przekonanie Glorunda, by pomógł w walce, w czym wydatnie pomogła jej Ranifra.

Wreszcie ustalono, że Adhelm z rycerzami i pocztowymi zaatakuje Upiory, a BG postarają się chronić wioskę.

Kiedy upłynął czas, demoniczny wróg zaatakował. Bohaterowie ruszyli mu naprzeciw. Haman i Maja konno osłaniali Antona i Volkrea z magicznym mieczem Vaylanda. W tej samej chwili Adhelm uderzył od boku. Choć jego ludzie nie mogli uczynić krzywdy Upiorom, to szarża obaliła dwa z nich, co wystarczyło, by Adhelm ubił jednego. Na jednym z koni jechał (jako desant) Glorund, który zwyczajnie spierdzielił się z konia, wstał klnąć i zaczął wymachiwać runicznym toporem. Tym samym ostatecznie tylko cztery Upiory starły się z bohaterami.

Jaro (do Madzi, parodiując standardowy tekst Madzi, która zdecydowała się na walkę z Upiorami): Ojej! Nie masz pepanca [PP – punktu przeznaczenia]!?

Jaro, długo czekałeś na tę chwilę, co? 🙂

Sama walka nie była długa. Haman przewrócił jednego z wrogów i począł go tratować rumakiem, licząc, że Volkret jakimś cudem trafi. I trafił. Za trzecim razem. W tym czasie Haman dostał potężny cios (to jakieś fatum, identyczna przerzutka, od której zginął Kyllan – 24 obrażenia!) i upadł ciężko ranny (zleciał do zera).

Szczęśliwiec Adhelm uderzył od boku na Upiory, z którymi walczyli BG. Po trzech rundach Upiory odskoczyły od bohaterów i jeźdźców von Brautzeina i oddaliły się nieścigane… w siódemkę, z czego dwu poważnie rannych. Stary rycerz stracił dwu żołnierzy, a sam był niegroźnie ranny.

Po tym krótkim, lecz zażartym starciu bohaterowie pożegnali się z Glorundem, Adhelmem i czym prędzej ruszyli do Waldenhof, wiedząc, że Upiory wkrótce wrócą na ich trop. Ostatecznie drużyna zdecydowała się najpierw zająć nekromantą na Wzgórzach Eerie.

BG wjeżdżają do Waldenhof:

Anton: Ot, to miasto? To jakiś zapizdów!

jeden z NPCów: A u was w Kislevie są w ogóle miasta?

Anton: Oooo, i o to taaaaakie wielkie…

Maja (wpadając mu w słowo): …chaty!

W Waldenhof ekipa spędziła kilka godzin dnia. Znaleziono medyka dla ciężko rannego Hamana. Anton ruszył chlać po karczmach, Volker do świątyni Morra, gdzie zdał raport, a następnie poprosił o to, by arcykapłan pozwolił mu wyruszyć z pozostałymi na Nekromantę. Jak się okazało podstarzały nowicjusz nie chce być kapłanem, lecz marzy mu się kariera brataz Zakonu Zasłużonego Odpoczynku.

W tym czasie Maja pozbierałą po mieście plotki o:

– Przebiegu magicznej burzy (sporo konfabulacji o ożywionych kurkach blaszanych na dachach, teleportowaniu przełożonego miejscowego oddziału Rycerzy Ulryka do komturii Płonącego Serca, o pięknej Sophie co to nikomu nie dawała, a podczas burzy każdemu dała czy wreszcie o tym, że bednarzowi beczka deszczówki w najlepszą okowitę się zmieniła)

– Przybyciu do miasta łowcy czarownic i inkwizytora sigmaryckiego Zakonu Srebrnego Młota

– Powrocie Lordeda z towarzyszami do Waldenhof wraz z Rupertem Juchą- bandytą i o tym, że Lorded nabił Ruperta na sztachety w parkanie w pobliżu karczmy, gdzie nocował.

Z samym Lordedem Maja się spotkała, porozmawiała chwilę. Okazało się, że dziwny pseudokapłan Sigmara, ex-członek Bractwa Smoka udaje się teraz do Mikalsdorf.

Następnego dnia o poranku drużyna opłaciła łódź rzeczną, a raczej powolną, dużą barkę kapitana Linza i na jej pokładzie ruszyła wzdłuż Stiru do Essen. Choć mieli zaledwie 12-13 mil do przepłynięcia, to zajęło im to pół dnia. barka płynęła niespiesznie, upał doskwierał, nic się nie działo. Po drodze barka minęła drewnianą chatkę na tratwie, w której wedle Linza mieszkać ma Wiedźma Rzeczna. Zrzędliwa starowinka, której lepiej nie podpadać, a najlepiej żyć w nią w harmonii, zgodzie i miłości. Zresztą Linz opowiadał sporo i dużo BG: o alchemiku z Essen – Lupenniusie, Martwym Borze otaczającym miasteczko, baronessie von Essen, elfach i goblinach z lasów etc.

W miasteczku BG próbowali znaleźć przewodnika, który miał ich przez las przeprowadzić na Wzgórza Eerie. Okazało się, że nie ma takiego szaleńca w Essen. Wedle jednego z drwali suchy, martwy las otaczający miasteczko już kilka mil dalej staje się pierwotnym, nieprzebytym matecznikiem zamieszkałym przez gobliny, elfy, czyli same okrutne dzikusy. Nikt na wzgórza nie jeździ. No prawie nikt. Oto wedle słów drwala kilka miesięcy wcześniej przypłynęła łódź a na jej pokładzie żołnierze z herbem z wpisanymi literami HX ochraniający jakichś uczonych (ludzi i krasnoludów) z rurami, lunetami, trójnogami i setkami map. Jakiś czas potem wrócili (mocno przerzedzeni) i rozpowiadali, że znaleźli na wzgórzach dupozyty.

Mai udało się ustalić, że pewnie chodzi o depozyty żelaza.

Potwierdziło się to podczas spotkania z alchemikiem Lupenniusem. Liczący prawie 60 lat uczony okazał się być innym człowiekiem niż głosiły plotki. Nie wydawał się wszetecznikiem, heretykiem etc., wręcz przeciwnie, nie bardzo fascynowało go zabijanie, toteż początkowo nieufnie odnosił się do bandy zwanej drużyną bohaterów. Wreszcie dał się przekonać, gdy okazało się, że jeden z bohaterów zna kartografię, a przynajmniej jej podstawy (Usingen). Zaproponował interes. BG sprawdzą na Wzgórzach Eerie konkretne miejsca, ustalą czy znajdują się tam konkretne skały, zaznaczą na mapie. Mogą one wskazywać położenie złóż żelaza. Lupennius  potwierdził, że była niedawno wyprawa geologiczna z Altdorfu, a on sam kontynuować ma ich wysiłki. Wszak Imperium wciąż potrzebuje tego cennego surowca, a kto wie, może znajdą się tam depozyty cyny i miedzi?

W zamian zaoferował się opłacić BG, zaopatrzył Maję w proch, a dla Konrada przygotował kulki siarki.

Na tym sesja się zakończyła.

UWAGI:

1. Nie dałem PD za walkę z Upiorami na poprzedniej sesji. Każdy uczestnik po 40 PD.

2. Dwie nowe, ciekawe postacie. Miły powiew świeżości. I dwu fajterów. 🙂