Tak się zdarzyło, iż w ramach odskoczni od łażenia po Sylvanii, zagraliśmy w jednostrzałówkę na mechanice WFRP. Tym razem występowałem w roli gracza, a prowadziła Madzia.
MG: Madzia
Gracze:
Jaro – Budrys Innowierca. Niby nasz drużynnik, niby nasz kumpel, ale jakiś dziwny. Biega rano i wieczorek z kocykiem, pada na niego, kłania się i wyznaje jakiegoś „Ale Lacha”:D. Okowitę grzeje razem z resztą drużyny, ale mimo wszystko jakiś dziwny element napływowy z jakiejś „pustyni”, gdzie są ponoć duże „miasta”. Aha, ma wyszkolonego sokoła, którego puszcza na zwiady.
Pablo – Derek syn Dereka. Zwiadowca, myśliwy a do tego gładysz, żadna baba mu się nie oprze, a jak już oprze, to i tak kiedyś się podda jego wrodzonemu urokowi.
Kamil – Siemko Młodszy. Jeszcze niedawno gołowąs, młodzik, który przerósł posturą swego ojca, Siemka Starszego. Zapowiada się z niego świetny woj, ale niestety cholernie szlachetny, dobrotliwy, co nie przelicza się niestety na długotrwałość życia (martwo to ojca Siemka Młodszego). Wielce ojca szanuje, dba o niego, choć czasem pod nosem utyskuje.
Maro (na łączu video) – Dragomir Mały. Dragomir ma nieco mylny przydomek. Nie jest mały, jest przerażająco małym konusem, mikroskopijnym kurduplem, a przy tym niesamowitym paranoicznym sukinsynem, który nie rozstaje się ze swoim buzdyganem (ulubione wykorzystanie – łamanie nóg). Nerwus, raptus, ot taki diabeł tasm… słowiański.
Ja – Siemko Starszy, starszy bo niemal sześćdziesięcioletni woj. Doświadczony, zawzięty, nie żaden najlepszy wojownik, ale człek, który wiele widział i, co najważniejsze, przeżył. A przeżył, bo nie był zanadto gierojem :). Cynik, realista, uważający, że kasztelan za mało mu płaci (co się przekłada na zachowania „prozbójnicze”). Teoretycznie wódz drużyny i kochający ojciec Siemka Młodszego.
No i się zaczęło. Gród słowiański ukryty pośród lasów. Kolejny neverland bez zobowiązań historycznych, geograficznych czy kulturowych. Nie rekonstrukcja i symulacja słowiańszczyzny, lecz nasze popularne wyobrażenie o niej. Wiecznie zielona kraina, nieprzebyty bór, a w nim rozsiane z rzadka osady ludzkie.
Drużyna dzielnych wojów zostaje wezwana przed oblicze kasztelana Wasilija Białego, który przydomek nosi raczej po koloru stroju niźli poprzez metaforyczną ocenę moralności i charakteru. Kasztelan w skrócie przedstawia sprawę. Jego ukochana córka zachorowała i z dnia na dzień słabnie, jednakże jest nadzieja. Myśliwy z pobliskiej osady przyniósł wieść, iż w wiosce oddalonej o 15 dni konnej jazdy i położonej na ziemiach kasztelana Ziemka Mocnego żyje znachor, który potrafi uwarzyć lek dla córy Wasilija. Zadanie jest proste: przywieźć lek, ewentualnie samego znachora.
Rady a raczej zastrzeżenia Wasilija są proste:
1. Jeśli nie dostarczycie leku lub znachora, urżnę wam łeb.
2. Jeśli zginą konie, które wam dałem jako wierzchowce, urżnę wam łeb.
3. Jeśli zmarnujecie złoto, które dostaliście ode mnie na drogę… urżnę wam łeb.
Czym prędzej zmyliśmy się sprzed oblicza naszego „miłosiernego” kasztelana i wyruszyliśmy w drogę. Nie obyło się od małej sprzeczki między Siemkami i Dragomirem, który dość nerwowo zareagował na żarty a propos swojego wzrostu. Jak się miało okazać sesja była zdominowana przez naśmiewanie się ze wzrostu Dragomira.
Początek podróży upłynął miło na odparzaniu tyłka w siodle, obserwacji lasu, kąpielom w promieniach letniego słoneczka. Ot, sielanka. Odpoczęliśmy w jednej z wiosek i po kilku kolejnych dniach przekroczyliśmy rzekę graniczną z wbitym w nurt słupem z herbem naszej kasztelanii – łbem tura. Choć były plany, by słup nieco przesunąć, to jednakże strach przed granicznym incydentem nas powstrzymał.
Pierwszym znaczącym wydarzeniem było spotkanie z nietypowymi mieszkańcami pewnej chatynki położonej nad urokliwym jeziorem z gatunku tych, nad którymi szwendał się Mickiewicz, składając wersy o wrednej Świteziance i biednym myśliwym. Otóż w chatce znaleźliśmy stare szaty kobiece i dziecięce, ale żadnego z mieszkańców. Coś mnie tknęło, by we wnętrzu nie nocować, toteż rozbiliśmy obozowisko tuż obok. Przy okazji Budrys znalazł mały, bezimienny grób dziecka.
Nocą, gdy czuwał Siemko Młodszy, coś się wydarzyło. Chłopak wpierw usłyszał szelest od szuwarów, a potem cichą rozmowę między kobietą a dzieckiem:
– Mamo, oni są w naszej chacie.
– Ćśśśś, bo nas usłyszą…
Siemko obudził ojca, a ten pozostałych a następnie zbliżył się do szuwarów, namawiając intruzów do wyjścia. Z gęstwiny wyłonił się mały, kilkuletni chłopiec (niemal wzrostu Dragomira:)) Blady, nieufny. Siemko rzucił mu kawałek suszonego mięsa, a chłopiec wbił w nie długie szpony (!), zagarnął i zaczął łapczywie jeść. Wszystko wskazywało, że mamy do czynienia z utopcami. W tym czasie Siemko Młodszy napotkał matkę chłopca, która poczęła go kusić. Jednakże młody gieroj nie dał się sprowadzić na manowce (wedle Dragomira po prostu nie wiedział, co z babami się robi:)), co wyraźnie rozwścieczyło topielicę. Siemko cudem uniknął odgryzienia twarzy, a być może i całej swej pustej głowy i zaczął nierówną walkę z potworą.
Madzia (do mnie): co dajesz chłopcu do jedzenia?
Ja (z namysłem): Mięso?
Maro: Chleb z pasztetową!
Jaro: Salceson!
Kamil: Paprykarz szczeciński!
Tymczasem Dragomir, słysząc wrzask Siemka Młodszego prasnął utopcowego pętaka buzdyganem w łeb, który rozpękł się. Mimo to dzieciak po wężowemu rzucił się w stronę jeziora. Drugi cios buzdyganem ostatecznie mu to wybił z rozbitej głowy.
Kamil (zamyślony, słysząc opis szponów „dziecka”): Nie obgryza paznokci… Dziwne… Dzieci zwykle tak robią…
Walka z topielicą ostatecznie skończyła się dobrze. Na pomoc synowi rzucił się Siemko Starszy i choć mało brakowało a uderzyły toporem syna (ot, pechowy rzut), to przecież dał mu wsparcie moralne, dzięki czemu stwór padł martwy.
Siemko Młodszy do ojca (po tym jak ojciec niemal trafił go toporem): Tato czemu? Przecież noszę jasne szatki i tornister z odblaskowymi światełkami.
Nie czekając ranka, spaliliśmy chatę a w niej trupy utopców.
Kilka dni później niemal już dojechaliśmy do docelowej wioski. Niemal oznaczało w zasadzie tyle, że udało nam się wpaść w sam środek napadu zbójców na kilku kmieci. Próba rozwiązania polubownego sprawy spaliła na panewce i mimo pewnego sukcesu (zastraszenie części bandy), skończyło się na zadymie, klepaniu się bronią białą po łbach.
Budrys Innowierca (spokojnie i sennie): Daleko w lesie ktoś krzyczy. Sądząc po tonacji, po raz ostatni.
Bandę rozbiliśmy, biorąc dwu jeńców, i wraz z Dragomirem sprawnie zabrałem się za przesłuchiwanie (dragomirowe „Połamać im buzdyganikiem nóżki?!” miało tutaj kluczowe znaczenie:)), w celu odnalezienie kryjówki. Niestety okazało się, że i my, i zbójcy mieli pecha. Oni, bo byli kompletnie początkujący i się na nas napatoczyli. My, bo oni byli początkujący, toteż na razie gówno nagrabili i niezbyt się dorobiliśmy na nich. Trudno. Życie drużynnika nie jest łatwe. Bandytów ubiliśmy. Ci którzy przed nami zwiali, też mieli nielekko, bo upolował ich jakiś dziwaczny, potężny człek, poruszający się boso i niemal nago, ale uzbrojony w miecz doskonałej jakości.
Do wioski dojechaliśmy w południu i dość szybko zaznajomiliśmy się z miejscowym znachorem, niejakim Kosmą, który obiecał z nami pogadać w sprawie uleczenia córki naszego kasztelana. Wpierw jednakże wzięliśmy udział w postrzyżynach Jontka (jednego z miejscowych), pochlaliśmy ich okowity, nażarliśmy się i poru… no to się nie udało. Mi się przynajmniej udało zachęcić jedną z młódek do masażu moich starczych pleców (he he). Reszta obeszła się ze smakiem. Miejscowe babeczki w większości zamężne były i mimo tego, że ich chłopy na wojnie siedzieli (przymusowy pobór przeprowadzony przez drużynników kasztelana Ziemka Mocnego), to pozostawały im wierne. Postrzyżyny skończyły się na kolejnym zatargi Semka Młodszego z Dragomirem i ogólnym pijaństwie.
Rankiem porozmawialiśmy z Kosmą, który i owszem zgodził się przygotować lek, lecz miało to ponoć trwać siedem dni. W tym czasie mieliśmy ochraniać wioskę, w której zostały same baby oraz świeżo inicjowany Jontek. Chcąc nie chcąc (widmo śmierci z rąk oprawców Wasilija miała swoje znaczenie), zostaliśmy, obiecując strzec bab przez zagrożeniami z zewnątrz.
Jak to zwykle bywa z obietnicami, trudno nam było tej dokonać. Żwawy, krewki i dupcyngielowaty Dragomir już pierwszej nocy poszedł do jednej z baby i jął ją podglądać przez okno, co przyuważyła Jaźwa – najstarsza baba i lokalny przywódca tego Koła Gospodyń Wiejskich. To, co rozpoczęło się od pyskówki, skończyło na tym, że najpierw Jaźwa, potem Jontek strzelili Dragomira w pysk, przez co Jontek rozpoczął swój męski żywot od utraty kilku zębów. Efektem mordobicia było wyrzucenie całej drużyny z wioski. Po kilku miłych słowach skierowanych do Jaźwy, zarządziłem opuszczenie wiochy i rozbicie obozowiska w lesie, zaraz obok wioski.
Następne dwa-trzy dni upłynęły raczej spokojnie. Nocą Dragomir zaobserwował, iż jakaś starowinka przynosi na cmentarz koszyk z wiktuałami, które później zabiera ktoś potężny, zwalisty, wręcz zdeformowany, uzbrojony w miecz. Jak się miało okazać, była to ta sama istota która kilka dni wcześniej polowała na zbójców.
Po trzech dniach w okolice wioski zawitał orszak wielmoży Hermana (poważnie chorego), który przybył tutaj ze swoim synowcem i dwoma tuzinami wojów. Sytuacja już wówczas napięta (wszak baby nas wyrzuciły z wioski), to jeszcze dodatkowo pod bokiem mieliśmy liczną drużynę miejscowych wojaków. Plany mające na celu zdobycie leku lub Kosmy siłą, trzeba było zmodyfikować
Semko Młodszy (udowadniając, iż nasza napaść na wioskę może zaszkodzić naszej kasztelanii): Wiecie, oni mają nad granicą wioskę Nienacko i zdarza im się robić z niej ataki. Zwykle skuteczne.
Wieczorem synowiec Hermana z kilkoma wojakami udali się do wsi. Zaczęli zaczepiać baby, m.in. poznaną przez nas kilka dni wcześniej Alinę, piękną młódkę, która z jakiegoś powodu nie miała męża. Mimo iż nie czułem powinności względem bab, udaliśmy się do wioski, sprawdzić, czy młodzieńcowi jego zbrojnym nie należy się nauczka. Skończyło się na pogróżkach (tutaj autorytet i charyzma Samka Starszego bardzo pomogła). Już wtedy zaczął kształtować się plan dania nauczki synowcowi Hermana.
Następnego wieczoru synowiec ponownie zjawił się w karczmie. Czwórka z nas obserwowała karczmę, a Dragomir cmentarz. Będąc typowym paranoikiem, za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, kim jest ogromny stwór, któremu starowinka przynosiła jedzenie na cmentarz.
Do północy nic się nie działo, potem jednakże podpity synowiec opuścił karczmę i ruszył w stronę chaty Aliny. Wiedząc, iż młody czuje miętę do pięknej wieśniaczki, zdecydowaliśmy się działać. Plan „Hermanowa Nauczka” został zainicjowany. Budrys, Semko Młodszy i ja przekradliśmy się do wioski, gdzie Budrys – doskonały zwiadowca, cichy niczym cień palnął sękatą gałęzia synowca w potylicę. Ogłuszonego zabraliśmy do lasu i,po rozebraniu i ukryciu odzienia, zostawiliśmy w lesie.
Semko Młodszy (do Budrysa, sugerując, iż jako zwiadowca, powinien iść przodem):Jesteś, kurwa, wichrem pustyni!? To wiej!
A tymczasem Dragomir wreszcie spotkał w pełnej okazałości stwora, który odwiedzał cmentarz. Okazał się nim ogromny, potężnie zbudowany ghoul uzbrojony w półtoraręczny miecz świetnej jakości. Ten również zobaczył naszego małego woja. Choć Dragomir w swej wredocie próbował napuścić ghoula na obozowisko wielmoży, to ghoul wpierw pędem ruszył w stronę wioski, a potem w las. Jak się okazało tropił synowca Hermana którego wtedy nieśliśmy do lasu. Dragomir podążał za stworem, co ostatecznie zaowocowało pojedynkiem naszego małego Dragomira i potężnego ghoula (ja nadal uważam, że ktoś tu się inspirował walką pięściarską z poprzedniego weekendu :)). O dziwo Dragomir ostro poharatał ghoula i zmusił go do ucieczki, po czym wrócił do nas i o wszystkim opowiedział.
Dragomir (na wieść, że w lesie porzuciliśmy gołego synowca Hermana): Mógł jeszcze nogę złamać!
Ja: Aha, buzdyganem.
Rankiem wioskę i obozowisko zmroziła nowa wieść. Synowca Hermana odnaleziono w lesie, rozpłatanego mieczem niczym prosiaka. Podejrzenie padło na nas i mieszkańców wioski. Szef straży wielmoży wręcz zapowiedział, że jeśli do wieczora nie znajdzie się winny, to wioska zostanie spalona… wraz z mieszkańcami. Oczywiście do tego nie mogliśmy dopuścić. Chren z wiochą, ale powrót bez lekarstwa nie uśmiechał się nam.
Udaliśmy się do wioski, gdzie porozmawialiśmy z babami. Te od razu nas oskarżyły o zabójstwo synowca, ale pod ciężarem naszych argumentów ustąpiły. Wiedzą,c że ghoul ma coś wspólnego z Aliną i staruszką (jak się okazało babką Aliny!), rozpytaliśmy obiec wieśniaczki. Alina szybko przyznała, ze ghoul to jej ojciec, który ją ochrania. To wyjaśniało, dlaczego synowiec Hermana zginął. Babka jednak nie zamierzała wyjawić kryjówki syna. Chora z nienawiści i szalona niczym marcowy królik, wolała poświęcić wioskę.
Jaźwa (żaląc się na kasztelana): W wiosce nie ma chłopów. Kasztelan wszystkich powołał do armii, bo wojna jest. Potrzebuje chłopów na gwałt…
Budrys i ja (równocześnie): Dragomira weźcie!
Cóż, mieliśmy kilkanaście godzin na wytropienie ojca dziewczyny. Plan, by zagrozić Alinie, spełzł na niczym. Ojciec dziewczyny wyczuwał, iż nie zabijemy jego córki (choć przy Dragomirze to ja bym nie był pewien:): i nie zamierzał się do osady zbliżać, zwłaszcza, że coraz bardziej przejmowała nad nim kontrolę mroczna strona osobowości (tak jakoś jungowsko to zabrzmiała, to niech będzie, że ojcem zaczął rządzić Cień:)).
Ja (do szefa straży Hermana o naszym niebezpiecznym Dragomirze): Wiecie, on miły jest, o ile go nie zdenerwujecie. Nie mówcie do niego „kurduplu”, ani „niewyrośnięty konusie”. Odradzam mówienie „karle”, „mały gnojku” czy „mikroskopijny skunksie”. A już na Peruna nie mówcie nigdy per „mały, kurduplowaty sukinsynu!”.
Dragomir (wściekły): Teraz przegiąłeś, stary dziadu!
Po drodze jeszcze spotkaliśmy się z szefem straży Hermana, któremu wyraźnie zależało, by odnaleźć winnego śmierci synowca. Doszło (o ile pamiętam) do niewielkiego zatargu z naszym nerwowym kurdu… Dragomirem, ale udało się jakoś zapobiec jatce:
Budrys (do szefa straży o Dragomirze): Bo on jest zdziebko nieokrzesany.
Ja: Dragomir ma na drugie Zdziebko.
Dragomir (z dumą) Dragomir Zdziebko Nieokrzesany!
Umiejętności tropienia śladów zaprezentowane przez Budrysa zaprowadziły nas nad jezioro, gdzie na wyspie pyszniła się wysoka, opuszczona wieża. Przeprawiliśmy się na prowizorycznej tratwie i rozpoczęliśmy ostrożną penetrację budowli. Już wcześniej słyszeliśmy charkot i wrzaski, które sugerowały, iż w wieży faktycznie ukrywa się odmieniony ojciec Aliny.
Na jednym z pięter znaleźliśmy kilka prymitywnych, wydrapanych na ścianie rysunków opisujących historię Tadena, ojca Aliny. Niegdyś potężny wojownik udał się wraz z Kosmą i Tarekiem (karczmarz z wioski) na wyprawę wojenną. W starciu z potężnym szkieletem w koronie (liczem?), Tarek utracił nogę, Kosma uciekł, a pozostały na miejscu dzielny Taden został odmieniony.
Dragomir (ucinając dyskusję na temat odnalezionych rysunków w wieży): Panowie, powiem tak, gdzieś tam czeka na nas nasz kniaź, Wasilij Toporodzierżca. To wszystko mówi. Idziemy.
Na najwyższym piętrze stoczyliśmy walkę z Tadenem, ostatecznie uwalniając jego umęczoną duszę (czyt. ubijając potwora). Herman uwierzył w naszą opowieść, zwłaszcza, ze zobaczył łeb ghoula i miecz. Wioska ocalała, choć wcale jakoś nie była nam wdzięczna podobnie jak Kosma, który powrócił kilka dni później. Na szczęście jednak otrzymaliśmy lek i powróciliśmy do domu.
Córka Wasilija Toporo… znaczy Białego ozdrowiała, a my, tym razem, zachowaliśmy głowy na właściwym miejscu.
UWAGI:
1. Madzia, jak będziesz narzekać na siebie, swoje prowadzenie i inne takie, to skopię Ci tyłek albo poproszę Jara o to. Ja się świetnie bawiłem, Kamil sądzę też. Dowodem jest, że wróciłem o 23.30 do domu i musiałem po drodze wysłuchać od żony, co sądzi o moich spóźnionych powrotach :).
2. Klimat słowiański zauważalny, ale bez przegięć.
3. Świetne gotowe postacie, różniące się od siebie, żywe. Fajnie przez to interakcja w drużynie wyszła.
4. Bardzo sympatycznie mi się grało w takiej ekipie. Przyjazne docinki, komentarze. Fajny wątek ojca i syna (dzięki Kamil). Sympatyczna postać wrednego kurdupla czy pseudomuzułmańskiego zwiadowcy (hehe, Jarkowe: „U nas są miasta, u was co najwyżej… gródki”) , który lubi się bawić ptakiem (znaczy sokołem:)
5. Postać zachowałem, można by kiedyś powrócić do opowieści o dzielnych drużynnikach okru… miłosiernego Wasilija:)
Filed under: Jednostrzały, RPG | Tagged: RPG, Słowianie, WFRP | 15 Komentarzy »