Sylvania cz. XV – Dzień Babci i nekromanta

Gracze:

Madzia – Maja, kotołak, zwiadowca, skrytobójczyni.

Jaro – Volker Tillmans, nowicjusz Morra,

Grześ – porucznik von Usingen, dzielny dowódca.

Damian – Anton Bykow, doświadczony kozak kislevski a przy tym pijanica (ostatnio na odwyku)

Kamil – Konrad Teub, początkujący czarodziej, ale już z podwójnym fajerbolem

Zabrakło Hamana (Pablo był w pracy) i Bulga (nowe łącze Mara jest dupne niestety, więc zagra z nami dopiero po powrocie na łono ojczyzny).

Szerszeń, czyli urwis i urwipołeć. Sztuk jeden, a ile strachu

Po rozmowie z alchemikiem, podjęciu się zadania oznakowania depozytów żelaza na Wzgórzach Eerie, drużyna opuściła maleńkie Essen otoczone przez pas martwych, wyschniętych drzew. Wpierw ruszyła, na prośbę Konrada, do Wiedźmy Rzecznej, czyli czarownicy, która zamieszkuje małą chatkę na tratwie (mijanej dzień wcześniej przez BG).

Martwy las dość szybko ustąpił miejsca, mniej martwemu, ten nieco podtrutemu, a ten wreszcie gęstemu, soczyście zielonemu matecznikowi. Bohaterowie spotkali po drodze myśliwych polujących na wielkiego, dzikiego niedźwiedzia, który ponoć terroryzuje okolice Essen od lat. Wreszcie, ciągnąc za sobą konie, stanęli na porośniętym trzcinami brzegu Stiru, nieopodal tratwy Rzecznej Wiedźmy. Czarownica okazała się być maleńką, siwiutką babuleńką, co to „prosiła”, by ją nazywać babcią.

W zamian za pomoc (uwarzenie leków i insze takie) babuleńka miała szeregzachcianek, które BG mieli spełnić. To był właśnie ten Dzień Babci. A to drew narąbać i przynieść, a to wody nabrać, a to miodku zebrać, a to wreszcie ubić wrednego, pobliźnionego miśka, o którym wspominali myśliwi.

Wpierw Maja (a za nią pozostali) udali się po miodek. Oczywiście, pechowo wpadli prosto na wrednego szerszenia. Oczywiście szerszeń był za duży, za wredny i magiczny, w dodatku strasznie go ciągnęło do magicznych istot. Konrad, czarodziej, pierwszy doświadczył ukąszenia (w karczycho) i po pechowym rzucie na Wytrzymałość (99 na K100 :)), padł na ziemię, wrzeszcząc, klnąc a przede wszystkim puchnąc (wstrząs anafilaktyczny, hehe).

W tym samym momencie, jakby za mało było hałasu i problemów, z zarośli wypadł gigantyczny niedźwiedź, rycząc i szczerząc kły. Volker z prędkością światła pognał po drzewie w górę, tylko po to, by z niego spaść. Konrad nadal się darł, a Maja i Anton stanęli do walki. Usingen odpalił ze swej wypasionej dwubełtowej kuszy, lekko zarysowując skórę miśkowi. Maja dostała w papę od misia, ale odgryzła mu się boleśnie. Natomiast Anton miał swój dzień, dwoił się, troił, ciął, kłuł, pyszczył, wrzeszczał, jedynie nie gryzł miśka. Po dwu solidnych przerzutkach ubił niedźwiedzia, który padł na ziemię, zlaną obficie miśkową krwią. Niedźwiedź był trudnym przeciwnikiem, ale szczęście w kościach sprawiło, że walka nie sprawiła zbyt wielu problemów bohaterom. Ot, kolejny futrzak został ubity.

Gorzej z szerszeniem. Drużyna wróciła z jęczącym Konradem do Babci, która swoimi sposobami uleczyła biedaka i opowiedziała o magicznych szerszeniach, które ponoć powstały jako efekt nieudanego eksperymentu. Dlatego teraz szerszenie są szczególnie (nomen omen) cięte na wszelkich parających się magią popaprańców, a że (wedle słów Babci) to „straszne urwisy i urwipołcie”, trzeba się pilnować.

BG co prawda inaczej nazywali te pasiaste, żądliwe skurczybyki (też na skur..), ale faktycznie zaczęli się pilnować.

Niezbyt skutecznie. Kolejnego dnia szerszeń przyatakował na polowaniu Maję. Nasz kotołak zauważyła co prawda „urwisa” i zaczęła się cofać. Jednak urwis wtedy wykonał „backstabbing” i Maja padła. Ponownie pechowy rzut na Wytrzymałość (znów 99 na K100 :)) i kolejna reakcja alergiczna.

Ja do Madzi (zastanawiając się nad efektem ukąszenia Mai): Udziobał cię między łopatki, jak możesz wyglądać?

Kamil: Ma garba!

Grześ: Kurcze, mógł ją w cycki ugryźć.

To zresztą nie koniec przygód. Nawet głupie wyjście po wodę do źródełka stało się wyzwaniem. Oto Maja przy źródełku znalazła ślady jakiejś bosej dziewczyny, pląsającej wokół wody. Chcąc wyjaśnić sprawę, wróciła do Babci, od której się dowiedziała, że tajemnica tkwi w wodzie.

Tak też było, podczas kolejnej wyprawy po wodę Volker zwyczajnie zanurzył łeb w źródle i nażłopał się czystej, krystalicznej i niezwykle smacznej wody. A potem nieco skołowany zrzucił z siebie szatki zakonne Morra i zaczął nagusieńki pląsać i skakać wokół źródła. W wyniku różnych dziwnych zachowań Usingena (kopanie w dupę towarzyszy, by wpadli do wody :)), wkrótce wokół źródła pląsało trzech golasów: Maja, Volker i Konrad.

Wreszcie nadszedł czas pożegnań Babcia wyściskała, wycałowała i pobłogosławiła bohaterów, a ci weszli w gęsty las, kierując się w stronę Wzgórz Eerie. Już godzinę później okazało się, że Babunia pozwoliła sobie na malutki żarcik. Oto Anton Bykow, kozak i pijanica (wszak ruski :)) sięgnął po maniorkę z okowitką, przychylił do ust i zaczął pluć. Po prostu okowitka zmieniła smak. Co ciekawe, po komisyjnym sprawdzeniu ( i osuszeniu Antonowej maniorki) Konrad, Volker i Usingen stwierdzili, ze okowitka jest może i mocna, lecz zacna, okazało się, że problem tkwi w Antonie:

Ja (do Damiana): Antonowi po prostu przestał smakować alkohol.

chyba Kamil (rechocząc): Esperal!

Damian: Wracam do Babci!

Maja: Babuszka, je tiebia pogadi!

Ja: Za to czujesz, że masz ogromną ochotę na soczki i owoce.

Kamil: Od teraz nazywasz się Anton Tymbark!

Tratwy Babci nie było, widać odpłynęła, toteż drużyna zanurzyła się z powrotem w lesie i, mozolnie przebijając się przez gęstwinę, skierowała się tam, gdzie wedle Volkera miała znajdować się kryjówka Nekromanty.

Po drodze jeszcze bohaterowie wleźli na elfy (osada? święte drzewo? cholera wie) i skończyło się na tym, że Anton (wciąż naburmuszony koniecznością picia soczków) postawił się elfim łucznikom. Efekt? Jeden punkt przeznaczenia mniej i brak porozumienia z ostrouchymi.

Jakieś 2-3 dni później grupa dotarła do Wzgóz Eerie. Łagodnych wzniesień gdzieniegdzie porośniętych gęstym lasem. Na szczycie jednego z nich znaleźli chatkę zamieszkałą przez druida, dowiadując się od tegoż o pobliskich plemionach goblinich i podziemnym kompleksie faktycznie zamieszkałym przez „złego maga”.

BG zostawili u druida konie (a w zasadzie, ufając świętemu człowiekowi, puścili je wolno) i pod wieczór dotarli do krańca kotliny zamkniętej przez strome zbocza. Obserwacja pozwoliła ustalić kilka wejść do kompleksu.

W ten oto sposób zaczął się drugi dungeon crawling drużyny w Sylvanii. Tym razem kompleks wydawał się dużo większy od sal grobowych pod kurhanem Drannusa.

Drużyna zanurzyła się w mroczne czeluście nekropolii. Mijali salę za salą, niewykończone mauzolea, zniszczone sali z resztkami fresków ukazujących jakiegoś władcę umarłych triumfującego nad danse macabre.

Wreszcie dotarli do pomieszczenia, z którego dobiegało dzwonienie stali, dźwięk uderzanych kling. Krótka obserwacja pozwoliła ustalić, ze to sala treningowa (na ścianach różne rodzaje broni etc.), a trenują umarlaki! Dziwne ghoule lub szkielety, które kształcą swe bojowe umiejętności.

Tutaj rzecz dziwna. Choć w drużynie było trzech wojów, to pierwsi do komnaty weszli Maja i V0lker. Nowicjusz Morra o fatalnym potencjale bojowym dość szybko padł od kilku ciosów (punkt przeznaczenia).

Konrad (do Volkera, po tym jak nowicjusz Morra po raz kolejny został ciężko ranion mieczem): Zostałeś już przeorem?

Walka z czterema ghoulami walczącymi nieco na manierę azjatycką (zręczność, zwinność i te takie klimatyczne ruchy:)) i ich instruktorem – ni to szkieletem, ni mumią odzianą po arabsku, walczącą dwoma zakrzywionymi mieczami trochę się przeciągnęła. Po drodze jeszcze Maja została paskudnie ranna (przerzutka na 23, raz na sesję mi ostatnio taka wychodzi :)), ale ostatecznie to BG zatryumfowali.

Pokrwawieni i zmęczeni ruszyli, by wzorem kundla burego z piosenki popenetrować wszystkie dziury w tym zapyziałym kompleksie. Tym razem przyjęli taktykę „pal i rządź”. Ktoś otwierał drzwi, Konrad miotal fajerbolem do wnętrza, a potem rządził.

Co prawda w ten sposób spalili pracownię nekromanty z księgami etc., ale zniszczyli też kilku ożywieńców. Znaleźli też sypialnię Nekromanty, z której ten się chwilę wcześniej teleportował. No i trochę suwenirów, złoto, klejnoty, jakiś magiczny majcher. Ot, jak to przy łażeniu po podziemiach.

W jednej z kolejnych komnat odkryli kilka gigantycznych pająków, które ktoś podłączył do dziwnej instalacji ściągającej jad do fiolek. Uwięzione pająki syczały i wiły się, ale niewiele mogły zrobić.

Ja: Widzicie wielkie pająki, do ich aparatów gębowych przymocowane są dziwne rury, instrumenty. Rurami ścieka do szklanych fiolek jad.

Maja: Biedne pająki

Konrad (cynicznie): No, mają przejebane. (po chwili podpalił je pochodnią)

Rzecz jasna BG zaopatrzyli się w jad i ruszyli dalej.

Przerwaliśmy sesję po sprawdzeniu jednej z odnogi kompleksu. Na następnej sesji ciąg dalszy. Korytarzy pewnie jeszcze sporo przemierzą nasi gieroje. Będą eksplorować komnaty, bić wrogów, czasem będą bici. A kiedy odniosą sukces wyciągną flaszkę dobrej cesarskiej wódki i się napiją.

Poza Antonem. On wódki nie pije, bo mu nie smakuje :).

Uwagi:

1. Ja wiem, że Volker ma sporo pepanców, ale wysyłanie na zwiady nowicjusza Morra ssie :).

2. Niech przed sesją mi ktoś przypomni z tym magicznym mieczem, bym przygotował opis majchra.

Komentarzy 5

  1. Chciałam donieść, że ostatnie zachowania Usingena- komentarze o cyckach, kopanie towarzyszy w dupę i zmuszanie do pląsania nago to normalnie jest mobbing i napastowanie seksualne 🙂 – dziękuje to byłam ja Driada;).

  2. Przy opisie tej magicznej wody wyczułem taki fajny slaneshowy klimacik 😉
    Świetny raport 😀

  3. Dzięki wielkie Krzemień :).
    To był taki przerywnik, pod śmiech, gracze nie pociągnęli dalej, więc zostawiłem to jako takie typowe baśniowe źródełko. Ale w sumie czemu nie? Może być i Slaanesh 🙂

  4. Skoro jeszcze nie ma preludium na jutro to ja…
    Z pozdrowieniami dla Konrada Teuba…

  5. […] Sylvania cz. XV – Dzień Babci i nekromanta November 2009 4 comments 3 […]

Dodaj odpowiedź do NEKROMANTA Anuluj pisanie odpowiedzi